piątek, 21 października 2011
Nas Troje
- I mam jeszcze tą przeterminowaną z cholestazą! - krzyknęła pielęgniarka w szpitalu wojewódzkim chcąc powiedzieć swej koleżance, że zanim napije się z nią kawy, musi jeszcze wykonać KTG mojej żonie. "Przeterminowana z cholestazą" najpierw nie wiedziała, że uwaga dotyczy niej samej. Spokojnie czekała na swoją kolej w poczekalni na patologii ciąży. W gabinecie udzielano porady osiemdziesięcioletniej staruszce. "A długo już pani nie trzyma moczu? Kiedy była ostatnio kupka? Wypinamy pupę, wypinamy..." Przez uchylone drzwi słychać było nie tylko polecenia personelu ale i stękania wiekowej pacjentki. Przez moment zaczęliśmy się zastanawiać, czy wybór tego szpitala nie był błędem. Na szczęście sala porodowa na oddziale porodowym wyglądała o niebo lepiej, więc ufnie czekaliśmy na godzinę zero. I przyszła spokojnie kolejnego wieczoru, a nieco przed południem mieliśmy już w ramionach Jasia. Wierzyć się nie chciało, że to maleństwo jest nasze!
czwartek, 14 lipca 2011
Przesłuchanie
Brzuszek robił się coraz większy. Wieczorami próbowaliśmy sobie wyobrazić, jak będzie wyglądał nasz Janek. Co jakiś czas pod żebrem, w okolicach nerki czy wątroby Ewunia odczuwała ruchy naszego potomka. Wczuliśmy się w rolę rodziców. W sklepach internetowych przeglądaliśmy możliwe do kupienia akcesoria. Większość z nich to oczywiście zupełnie niepotrzebne graty, ale każdy rodzic chce, żeby jego dziecko miało wszystko. Zaczęliśmy więc dyskutować z naszym sercem i rozumem. Podczas jednej z takich dysput zadzwonił telefon.
- Tak, przy telefonie.
- Aha, aha, aha, dziękuję.
Ewunia jak zwykle odłożyła telefon wciskając zamiast czerwonej słuchawki - trójkę.
- Muszę cię zmartwić - przybrała poważny wyraz twarzy - nie będą nas przesłuchiwać w urzędzie w sprawie osiedlenia.
- Co się stało?
Tu żona już nie wytrzymała, odpowiedziała z satysfakcją:
- Zaliczą poprzednie przesłuchanie na poczet tego. Widocznie uznali, że nie będą męczyć ciężarnej. A jak myślisz ile możemy czekać na decyzję?
- Do połowy października. Zacznij przygotowywać sobie papiery na obywatelstwo. Jak dostaniesz decyzję będziesz mieć pół roku na złożenie wniosku.
- A co muszę mieć?
- Sprawdźmy w necie... urząd wojewódzki, nabycie obywatelstwa, wujek Google wszystko powie. O jest... Piszesz własnoręcznie życiorys i wniosek, kopia decyzji na osiedlenie, potwierdzenie dochodów, polski akt urodzenia, którego nie masz, akt małżeństwa, oświadczenie, że znasz prawo Ukrainy dotyczące obywatelstwa, fotografia.
- No to muszę jechać do tłumacza z aktem urodzenia. Napiszę do niego.
- Tak, przy telefonie.
- Aha, aha, aha, dziękuję.
Ewunia jak zwykle odłożyła telefon wciskając zamiast czerwonej słuchawki - trójkę.
- Muszę cię zmartwić - przybrała poważny wyraz twarzy - nie będą nas przesłuchiwać w urzędzie w sprawie osiedlenia.
- Co się stało?
Tu żona już nie wytrzymała, odpowiedziała z satysfakcją:
- Zaliczą poprzednie przesłuchanie na poczet tego. Widocznie uznali, że nie będą męczyć ciężarnej. A jak myślisz ile możemy czekać na decyzję?
- Do połowy października. Zacznij przygotowywać sobie papiery na obywatelstwo. Jak dostaniesz decyzję będziesz mieć pół roku na złożenie wniosku.
- A co muszę mieć?
- Sprawdźmy w necie... urząd wojewódzki, nabycie obywatelstwa, wujek Google wszystko powie. O jest... Piszesz własnoręcznie życiorys i wniosek, kopia decyzji na osiedlenie, potwierdzenie dochodów, polski akt urodzenia, którego nie masz, akt małżeństwa, oświadczenie, że znasz prawo Ukrainy dotyczące obywatelstwa, fotografia.
- No to muszę jechać do tłumacza z aktem urodzenia. Napiszę do niego.
wtorek, 21 czerwca 2011
Magiczne 3 lata
Minęły 3 lata od kiedy jesteśmy małżeństwem. Na ten dzień czekaliśmy długo, bo to przepustka do wydania decyzji o osiedleniu. Mamy przygotowane wszystkie dokumenty, więc jutro Ewunia idzie je złożyć: opłata 640, standardowo akt małżeństwa z M-c, ksero paszportu, wniosek w 4 egzeplarzach, sesja zdjęciowa - 5 fotek, zaświadczenie o meldunku, wyciągi z konta bankowego i potwierdzenie dochodów, ze względu na małżeństwo nie wymagali dokumentów na zajmowany lokal.
czwartek, 19 maja 2011
Przesłuchanie, po raz trzeci...
Ale ten czas biegnie! Już trzeci raz znaleźliśmy się w Urzędzie Wojewódzkim. Trzeci, ale nie ostatni w tym roku... ale o tym wkrótce...
Usiedliśmy pod szklanymi boksami oczekując pana Piotra. Przyszła przemiła pani, zapytała, czy my, to my...
- Spodziewaliśmy się pana Piotra?
- Pana Piotra nie ma, ja go zastępuję. To może z Panem na początek, a Panią poproszę o pozostaniu na zewnątrz tej sali. Może pani przejść do sali paszportowej, tam znajdzie pani miejsce do siedzenia.
Usiedliśmy w boksie 2,5 m na 2,5. Z prawej strony dobiegały głosy innego przesłuchania.
- Rozumiem, że ma jakieś problemy zdrowotne?
- Da, to znaczy, rozumietie, u niej ze sluchem problem. Nie znaju, gdie szukać doktora...
Później była historia z adresem zamieszkania męża i inne zwierzenia, które coraz bardziej oddalały się ode mnie. Przesłuchująca mnie pani, po przejrzeniu kilku dokumentów z grubej teczki zaczęła spisywać moje dane.
- Więc to jest pański adres zamieszkania?
- Nie, to jest adres pod którym jestem zameldowany.
- A mieszka pan?
- Smoleńska 3/12
- A żona mieszka?
- Smoleńska 3/12.
- Czyli mieszkają państwo razem?
- No tak, jak na normalne małżeństwo przystało!
- A ten adres co żona podaje w dokumentach?
- To adres jej zameldowania.
- Dlaczego nie jesteście państwo zameldowani w miejscu zamieszkania?
- Z nieznanych przez nas powodów, nie chce wyrazić zgody na zameldowanie właściciel mieszkania.
- Jak się nazywa właściciel?
- Wiktor Figiel
- No dobrze, proszę powiedzieć gdzie żona pracuje? ile zarabia, na jakiej ulicy jest jej zakład pracy, na którą godzinę chodzi do pracy? na którą godzinę była wczoraj - litania pytań przystanęła...
- Wczoraj nie była w pracy.
- A w poniedziałek?
- Żona jest na chorobowym.
- Od kiedy?
- Od lutego.
- Kiedy zamierza wrócić do pracy?
- Ciężko powiedzieć. W październiku na pewno przestanie być na chorobowym, zacznie na macierzyńskim.
- A! No to gratuluję!
- A dziękuję.
- A gdzie trzymacie państwo lekarstwa w domu?
- W szafce koło lodówki.
- Z prawej, czy lewej strony od lodówki?
- Z prawej. Czasami zostawiam też lekarstwa na szerokim parapecie w kuchni, i w sypialni koło łóżka.
- Dobrze, dobrze, wystarczy...
- Gdybym nie podał tych dwóch miejsc, nie byłaby to cała prawda, czyż nie?
- A żelazko gdzie państwo trzymacie?
- Na szafie w sypialni
- A deskę do prasowania?
- Koło tej szafy.
- Między ścianą, a szafą?
- Tak, między ścianą, a szafą z prawej strony.
- Czy żona ma jakąś przyjaciółkę, z którą często się odwiedza?
- Tak.
- Jak się nazywa?
- Joanna, Joanna, (kurczę zapomniałem...) Joanna z domu Prusak, a teraz, coś od Marii, Mar.. mar... mar... Proszę napisać Joanna, panieńskie Prusak.
- Gdzie spędziliście państwo sylwestra?
Gdzie myśmy byli, chyba na Ukrainie? Chyba... Żywcem nie pamiętam.
- Chyba u mamy na Ukrainie.
- Spędziliśmy u swojej mamy na Ukrainie
- Nie, u mamy żony.
- Byli państwo później w odwiedzinach u pana teściowej?
- Nie, ona przyjechała do nas?
- Kiedy, z kim, jak długo, czy zamierza przyjechać w tym roku, jak długo ma ważną wizę? - kolejna litania, która zatrzymała się na pytaniu:
- A obchodzicie państwo rocznice, imieniny, urodziny?
- Staramy się.
- Jak obchodzili państwo drugą rocznicę ślubu?
- Myślę, że byliśmy zbyt przejęci organizowaniem ślubu kościelnego, więc nic specjalnego nie robiliśmy.
- No dobrze, wystarczy. Rozumiem, że popiera pan wniosek żony o pobyt czasowy?
- Tak, oczywiście.
- Napiszę jeszcze, że dokonano dziewięć skreśleń... Proszę podpisać się tutaj, tutaj, i tutaj - na każdej stronie.
- Dziękuję
- Proszę poprosić żonę.
Po pół godzinie wyszła Ewunia.
- Trochę inne były pytania niż ostatnio.
- Takie proste, rzekłabym.
- Nie pytali o prezent, jaki dostałem ostatnio od ciebie.
- Bo oni wiedzą, że po trzech latach małżeństwa nie daje się prezentów.
- Ha... Chyba nie jest u nas tak źle?
- No, ty się bardziej starasz, przyznaję.
- Zapomniałem jak się nazywa Aśka Marasz. No widzisz, teraz pamiętam.
- Tak? Ha, ha... Ja też, ha, ha... ja jej powiedziałam, że dla mnie to jest zawsze Aśka Prusak
- No i ci ludzie zza ściany.
- No, ten gość nie wziął dowodu osobistego. Na pytanie dlaczego, powiedział, że zgubił gdzieś w domu w papierach, bo zawsze mu się to wala po domu.
- Prosty, chłop! Z Radziunkowa! (próbowałem powiedzieć, tak, aby wyszło jak po śląsku, niestety - nie wyszło).
- Ale Aśka to był hit!
- Zadzwonię do niej, wyciągnę ich na noc muzeów!
Usiedliśmy pod szklanymi boksami oczekując pana Piotra. Przyszła przemiła pani, zapytała, czy my, to my...
- Spodziewaliśmy się pana Piotra?
- Pana Piotra nie ma, ja go zastępuję. To może z Panem na początek, a Panią poproszę o pozostaniu na zewnątrz tej sali. Może pani przejść do sali paszportowej, tam znajdzie pani miejsce do siedzenia.
Usiedliśmy w boksie 2,5 m na 2,5. Z prawej strony dobiegały głosy innego przesłuchania.
- Rozumiem, że ma jakieś problemy zdrowotne?
- Da, to znaczy, rozumietie, u niej ze sluchem problem. Nie znaju, gdie szukać doktora...
Później była historia z adresem zamieszkania męża i inne zwierzenia, które coraz bardziej oddalały się ode mnie. Przesłuchująca mnie pani, po przejrzeniu kilku dokumentów z grubej teczki zaczęła spisywać moje dane.
- Więc to jest pański adres zamieszkania?
- Nie, to jest adres pod którym jestem zameldowany.
- A mieszka pan?
- Smoleńska 3/12
- A żona mieszka?
- Smoleńska 3/12.
- Czyli mieszkają państwo razem?
- No tak, jak na normalne małżeństwo przystało!
- A ten adres co żona podaje w dokumentach?
- To adres jej zameldowania.
- Dlaczego nie jesteście państwo zameldowani w miejscu zamieszkania?
- Z nieznanych przez nas powodów, nie chce wyrazić zgody na zameldowanie właściciel mieszkania.
- Jak się nazywa właściciel?
- Wiktor Figiel
- No dobrze, proszę powiedzieć gdzie żona pracuje? ile zarabia, na jakiej ulicy jest jej zakład pracy, na którą godzinę chodzi do pracy? na którą godzinę była wczoraj - litania pytań przystanęła...
- Wczoraj nie była w pracy.
- A w poniedziałek?
- Żona jest na chorobowym.
- Od kiedy?
- Od lutego.
- Kiedy zamierza wrócić do pracy?
- Ciężko powiedzieć. W październiku na pewno przestanie być na chorobowym, zacznie na macierzyńskim.
- A! No to gratuluję!
- A dziękuję.
- A gdzie trzymacie państwo lekarstwa w domu?
- W szafce koło lodówki.
- Z prawej, czy lewej strony od lodówki?
- Z prawej. Czasami zostawiam też lekarstwa na szerokim parapecie w kuchni, i w sypialni koło łóżka.
- Dobrze, dobrze, wystarczy...
- Gdybym nie podał tych dwóch miejsc, nie byłaby to cała prawda, czyż nie?
- A żelazko gdzie państwo trzymacie?
- Na szafie w sypialni
- A deskę do prasowania?
- Koło tej szafy.
- Między ścianą, a szafą?
- Tak, między ścianą, a szafą z prawej strony.
- Czy żona ma jakąś przyjaciółkę, z którą często się odwiedza?
- Tak.
- Jak się nazywa?
- Joanna, Joanna, (kurczę zapomniałem...) Joanna z domu Prusak, a teraz, coś od Marii, Mar.. mar... mar... Proszę napisać Joanna, panieńskie Prusak.
- Gdzie spędziliście państwo sylwestra?
Gdzie myśmy byli, chyba na Ukrainie? Chyba... Żywcem nie pamiętam.
- Chyba u mamy na Ukrainie.
- Spędziliśmy u swojej mamy na Ukrainie
- Nie, u mamy żony.
- Byli państwo później w odwiedzinach u pana teściowej?
- Nie, ona przyjechała do nas?
- Kiedy, z kim, jak długo, czy zamierza przyjechać w tym roku, jak długo ma ważną wizę? - kolejna litania, która zatrzymała się na pytaniu:
- A obchodzicie państwo rocznice, imieniny, urodziny?
- Staramy się.
- Jak obchodzili państwo drugą rocznicę ślubu?
- Myślę, że byliśmy zbyt przejęci organizowaniem ślubu kościelnego, więc nic specjalnego nie robiliśmy.
- No dobrze, wystarczy. Rozumiem, że popiera pan wniosek żony o pobyt czasowy?
- Tak, oczywiście.
- Napiszę jeszcze, że dokonano dziewięć skreśleń... Proszę podpisać się tutaj, tutaj, i tutaj - na każdej stronie.
- Dziękuję
- Proszę poprosić żonę.
Po pół godzinie wyszła Ewunia.
- Trochę inne były pytania niż ostatnio.
- Takie proste, rzekłabym.
- Nie pytali o prezent, jaki dostałem ostatnio od ciebie.
- Bo oni wiedzą, że po trzech latach małżeństwa nie daje się prezentów.
- Ha... Chyba nie jest u nas tak źle?
- No, ty się bardziej starasz, przyznaję.
- Zapomniałem jak się nazywa Aśka Marasz. No widzisz, teraz pamiętam.
- Tak? Ha, ha... Ja też, ha, ha... ja jej powiedziałam, że dla mnie to jest zawsze Aśka Prusak
- No i ci ludzie zza ściany.
- No, ten gość nie wziął dowodu osobistego. Na pytanie dlaczego, powiedział, że zgubił gdzieś w domu w papierach, bo zawsze mu się to wala po domu.
- Prosty, chłop! Z Radziunkowa! (próbowałem powiedzieć, tak, aby wyszło jak po śląsku, niestety - nie wyszło).
- Ale Aśka to był hit!
- Zadzwonię do niej, wyciągnę ich na noc muzeów!
środa, 20 kwietnia 2011
Kolejna, miła niespodzianka.
Przeglądam stronę Konsulatu Honorowego we Wrocławiu. Moją uwagę przykuwa dział "Najczęściej zadawane pytania", a w nim: Wpisanie danych dziecka do paszportu rodziców.
"Wpisanie danych dziecka do paszportów rodziców odbywa się po rejestracji dziecka obywatelem Ukrainy. W tym celu rodzic, który posiada obywatelstwo ukraińskie, powinien złożyć dokumenty (+ wniosek1 + wniosek2) w Konsulacie.
Do lat 18 dzieci, rodzice którego mają różne (ukraińskie i polskie) obywatelstwa, ma prawo do tzw. podwójnego obywatelstwa. Po ukończeniu 18 lat dziecko powinno wybrać jedno z obywatelstw i rozpocząć w odpowiednich organach władzy innego kraju procedurę zrzeczenia się drugiego obywatelstwa".
Oznacza to, iż dzieci mogą mieć swa obywatelstwa! W końcu dobra informacja.
Вписання даних про дитину в закордонний паспорт
Внесення даних про дитину до закордонного паспорта одного з батьків, який є громадянином України, здійснюється після реєстрації дитини громадянином України.
Для оформлення набуття громадянства України за народженням один з батьків дитини, який на момент народження був громадянином України, подає такі документи:
- заяву (видається в Консульстві);
- копію свідоцтва про народження дитини з оригіналом перекладу українською мовою присяжним перекладачем;
- копію першої сторінки закордонного паспорта.
Після здійснення процедури оформлення набуття громадянства України за народженням проводиться внесення даних про дитину до закордонного паспорта громадянина України.
Для цього заявник подає такі документи:
1. Заяву (видається в Консульстві);
2. Копію довідки про реєстрацію дитини громадянином України;
3. Копію свідоцтва про народження дитини з перекладом українською мовою присяжним перекладачем.
Dlaczego to takie wazne?
Cały świat przed Tobą!
"Wpisanie danych dziecka do paszportów rodziców odbywa się po rejestracji dziecka obywatelem Ukrainy. W tym celu rodzic, który posiada obywatelstwo ukraińskie, powinien złożyć dokumenty (+ wniosek1 + wniosek2) w Konsulacie.
Do lat 18 dzieci, rodzice którego mają różne (ukraińskie i polskie) obywatelstwa, ma prawo do tzw. podwójnego obywatelstwa. Po ukończeniu 18 lat dziecko powinno wybrać jedno z obywatelstw i rozpocząć w odpowiednich organach władzy innego kraju procedurę zrzeczenia się drugiego obywatelstwa".
Oznacza to, iż dzieci mogą mieć swa obywatelstwa! W końcu dobra informacja.
Вписання даних про дитину в закордонний паспорт
Внесення даних про дитину до закордонного паспорта одного з батьків, який є громадянином України, здійснюється після реєстрації дитини громадянином України.
Для оформлення набуття громадянства України за народженням один з батьків дитини, який на момент народження був громадянином України, подає такі документи:
- заяву (видається в Консульстві);
- копію свідоцтва про народження дитини з оригіналом перекладу українською мовою присяжним перекладачем;
- копію першої сторінки закордонного паспорта.
Після здійснення процедури оформлення набуття громадянства України за народженням проводиться внесення даних про дитину до закордонного паспорта громадянина України.
Для цього заявник подає такі документи:
1. Заяву (видається в Консульстві);
2. Копію довідки про реєстрацію дитини громадянином України;
3. Копію свідоцтва про народження дитини з перекладом українською мовою присяжним перекладачем.
Dlaczego to takie wazne?
Cały świat przed Tobą!
wtorek, 19 kwietnia 2011
Czekamy
Dobrze mieć przyjaznego tłumacza. Zeskanowałem paszport, wysłałem skan mailem. Po kilku minutach w mojej skrzynce pojawiła się wiadomość: Zapraszam po odbiór dokumentu.
Ewunia pojechała na drugi koniec miasta, po czym stawiła się w konsulacie Ukrainy. Kilka minut i było po wszystkim. Na trzeciej stronie paszportu pojawiła się informacja: Цей паспорт виписаний на імя... po czym czarnym długopisem urzędnik wpisał nazwisko mojej małżonki z polskimi ogonkami. No to można składać papiery o kartę! Przy okazji dowiedzieliśmy się, że współmałżonek Polaka nie musi mieć umowy najmu mieszkania!
Ewunia pojechała na drugi koniec miasta, po czym stawiła się w konsulacie Ukrainy. Kilka minut i było po wszystkim. Na trzeciej stronie paszportu pojawiła się informacja: Цей паспорт виписаний на імя... po czym czarnym długopisem urzędnik wpisał nazwisko mojej małżonki z polskimi ogonkami. No to można składać papiery o kartę! Przy okazji dowiedzieliśmy się, że współmałżonek Polaka nie musi mieć umowy najmu mieszkania!
piątek, 15 kwietnia 2011
Nowa karta?
Mieliśmy dylemat, czy starać się o stały pobyt? Niestety 3 lata od naszego ślubu mijają na 3 dni przed końcem ważności tymczasowego pobytu. Czyli na dwa dni przed tym terminem, możemy starać się o stały pobyt. Na decyzję należy czekać około 4 miesięcy. Co to oznacza? Ano, mniej więcej tyle, że karta będzie gdzieś około października. I nic nie da się przyspieszyć. Tylko sęk w tym, czy nasze maleństwo będzie chciało czekać na termin porodu (środek października), czy też postąpi wbrew rodzicom i będzie szukało wyjścia wcześniej. Gdyby się tak stało, Ewunia nie będzie miała żadnych dokumentów, aby pójść do lekarza. Na paszport nie przyjmą! A co z wizytami kontrolnymi, z badaniami?
Decyzja podjęta... piszemy na pobyt czasowy.
Fryzjer, fotograf...
- Jakie chce pani zdjęcie?
- Takie z profilu.
- Do dowodu?
- Nie, do paszportu (przecież żoneczka nie przyzna się publicznie, że jest obywatelką innego kraju)
- Do paszportu?
- Tak.
- A to chyba jakiegoś innego, bo normalnie są zdjęcia z widoczną całą twarzą.
- Proszę z profilu.
3 sekundy i pstryk, kolejne 3 i jeszcze raz.
- Które lepsze? Aha, dobrze, za 15 minut będzie.
Pobiegła do urzędu... Przyszła do domu...
- I nie udało się!
- Co się stało? Chodź do mnie...
- A bo nie wpiszą mi nazwiska w polskim brzmieniu, bo w nowym paszporcie nie mam wbitej pieczątki. Ale mam stary przecież i tam jest!
- No, myślę, że to logiczne. Stary paszport nie jest dokumentem! Musisz mieć nazwisko w nowym paszporcie i na karcie to samo.
- I dlatego muszę wydać 50 złoty plus tłumaczenie, żeby mi wbili w konsulacie.
- Jak się chce brzmieć po polsku, to trzeba zapłacić.
- A i jeszcze jedno... zdjęcie... jest złe. Miało być en face
Decyzja podjęta... piszemy na pobyt czasowy.
Fryzjer, fotograf...
- Jakie chce pani zdjęcie?
- Takie z profilu.
- Do dowodu?
- Nie, do paszportu (przecież żoneczka nie przyzna się publicznie, że jest obywatelką innego kraju)
- Do paszportu?
- Tak.
- A to chyba jakiegoś innego, bo normalnie są zdjęcia z widoczną całą twarzą.
- Proszę z profilu.
3 sekundy i pstryk, kolejne 3 i jeszcze raz.
- Które lepsze? Aha, dobrze, za 15 minut będzie.
Pobiegła do urzędu... Przyszła do domu...
- I nie udało się!
- Co się stało? Chodź do mnie...
- A bo nie wpiszą mi nazwiska w polskim brzmieniu, bo w nowym paszporcie nie mam wbitej pieczątki. Ale mam stary przecież i tam jest!
- No, myślę, że to logiczne. Stary paszport nie jest dokumentem! Musisz mieć nazwisko w nowym paszporcie i na karcie to samo.
- I dlatego muszę wydać 50 złoty plus tłumaczenie, żeby mi wbili w konsulacie.
- Jak się chce brzmieć po polsku, to trzeba zapłacić.
- A i jeszcze jedno... zdjęcie... jest złe. Miało być en face
czwartek, 14 kwietnia 2011
Przyjechali... Mamy mamę. Problemów na granicy nie było. Ponieważ mama ma II grupę inwalidzką, dlatego przepuścili ich bez kolejki.
- Czepiała się strażniczka, czemu nie mamy tłumaczenia legitymacji, ale mówię jej: mogę pani przetłumaczyć! Ona na to: To musi być tłumaczenie przysięgłe. No to jej przysiągłem, że tłumaczę prawidłowo... poszła do kierownika zmiany i przepuściła.
- A o zaproszenie pytali?
- Sprawdzili dokumenty i zapytali, czy jest zaproszenie. Powiedziałem, że jest. A to, że ksero i faks na granicy, a nie oryginał, to przecież nie pytali o szczegóły.
- Czepiała się strażniczka, czemu nie mamy tłumaczenia legitymacji, ale mówię jej: mogę pani przetłumaczyć! Ona na to: To musi być tłumaczenie przysięgłe. No to jej przysiągłem, że tłumaczę prawidłowo... poszła do kierownika zmiany i przepuściła.
- A o zaproszenie pytali?
- Sprawdzili dokumenty i zapytali, czy jest zaproszenie. Powiedziałem, że jest. A to, że ksero i faks na granicy, a nie oryginał, to przecież nie pytali o szczegóły.
niedziela, 3 kwietnia 2011
na granicy
- Dzisiaj wyjeżdżają!
- Ciekawe, czy bezpośrednio, czy będą robić jakieś przerwy.
- Myślę, że ojciec Wojtek będzie chciał szybko wyjechać z Ukrainy, więc raczej nie będą się nigdzie zatrzymywać, ale wiesz, coś mnie niepokoi.
- ?
- Nie zostawiłem mamie zaproszenia.
- A po co? Przecież ma wizę.
- Jak jechaliśmy rok temu razem, pytali, czy ma zaproszenie. Wyciągnąłem papier i okazałem, ale widzisz, wyleciało mi to z głowy.
- No nie wiem, ja z nią nigdy nie jechałem, więc nie wiem co od niej wymagają. Sama też na zaproszeniu nie przyjeżdżałam.
- To co robimy? Jak ich nie wpuszczą, to ojciec się trochę wkurzy.
- Zadzwoń do celników.
- Chyba raczej strażników.
- Jakich strażników?
- Ewa! Straży granicznej!
- A dzwoń, gdzie chcesz.
- Dobrze, tylko gdzie? Krościenko, Korczowa, Medyka?
- Przez Krościenko nie będą jechać, po zimie nie ma tam drogi.
Wstukałem w googlach straż graniczna Korczowa, następnie Medyka... Zadzwoniłem do Korczowej.
- Dobry wieczór, nazywam się Paweł Gołaś. Dzisiaj do Polski będzie jechać moja teściowa. Robiliśmy jej wizę w Kijowie, ale niestety nie zostawiłem jej zaproszenia, tego wyrabianego w Urzędzie Wojewódzkim. Czy to zaproszenie jest konieczne do przekroczenia granicy?
- Przełączę pana...
W słuchawce popłynęła nuta, następnie sygnał oczekiwania. Przedstawił się grzecznie pan, więc i ja powtórzyłem formułkę i zadałem identyczne pytanie. W odpowiedzi usłyszałem:
- Tak proszę pana, jest konieczne.
- A nie mógłbym wysłać faksem? Dodam, że teściowa ma jego ksero.
- Nie, musi być oryginał.
- Wie pan, pocztą już nie dojdzie, a do granicy mam kilka godzin jazdy...
- Może niech pan poda przez kogoś!
- Dobrze, dziękuję.
Spojrzałem na Ewunię.
- I dupa. Musisz jechać do Korczowej.
- Po co?
- Zawieźć zaproszenie.
- Tak jasne, ciekawe czym, i ciekawe komu mam dać to zaproszenie.
- Jedź zatem do Medyki.
- Paweł! Powiedz mi, komu miałabym dać ten papier? A jak zginie? Wiesz ile u nas dokumentów ginie? Dlatego nigdy nie zabieramy nikomu aktu zgonu, tylko robimy ksero.
- W takim razie ja pojadę.
- Bez sensu!
- A masz inne wyjście>
- Daj telefon...
Ewunia zadzwoniła do Medyki.
- Dobry wieczór. Proszę pana, mam taką sprawę. Moja mama przyjeżdża dziś do Polski. Jest obywatelką Ukrainy. Robiliśmy jej wizę w Kijowie, ale zapomnieliśmy jej dać zaproszenie. No i mamy problem, bo nie jesteśmy w stanie dowieźć jej tego. Mąż pracuje na zmiany i nie będzie mógł pojechać, ja jestem w ciąży i niestety, wie pan jak to kobieta w ciąży... Aha, przepraszam... dobrze...
Tak... tak... Paweł jesteś w stanie wysłać teraz faks? (skinąłem głową). Dobrze... dobrze... Dziękuję... Chwileczkę, wezmę długopis... Ok, dziękuję panu bardzo. Spokojnej nocy.
- I co?
- Wyślij mu faks, tu masz numer. Zadzwonimy do ojca, żeby uprzedzić go, żeby jechał do Medyki.
- Co ci jeszcze powiedział?
- Żebym się streszczała
- Ha, ha...
- No jak zaczęłam mówić o ciąży...
- W końcu ci ktoś to powiedział! Dzwonimy do ojca!
- Ciekawe, czy bezpośrednio, czy będą robić jakieś przerwy.
- Myślę, że ojciec Wojtek będzie chciał szybko wyjechać z Ukrainy, więc raczej nie będą się nigdzie zatrzymywać, ale wiesz, coś mnie niepokoi.
- ?
- Nie zostawiłem mamie zaproszenia.
- A po co? Przecież ma wizę.
- Jak jechaliśmy rok temu razem, pytali, czy ma zaproszenie. Wyciągnąłem papier i okazałem, ale widzisz, wyleciało mi to z głowy.
- No nie wiem, ja z nią nigdy nie jechałem, więc nie wiem co od niej wymagają. Sama też na zaproszeniu nie przyjeżdżałam.
- To co robimy? Jak ich nie wpuszczą, to ojciec się trochę wkurzy.
- Zadzwoń do celników.
- Chyba raczej strażników.
- Jakich strażników?
- Ewa! Straży granicznej!
- A dzwoń, gdzie chcesz.
- Dobrze, tylko gdzie? Krościenko, Korczowa, Medyka?
- Przez Krościenko nie będą jechać, po zimie nie ma tam drogi.
Wstukałem w googlach straż graniczna Korczowa, następnie Medyka... Zadzwoniłem do Korczowej.
- Dobry wieczór, nazywam się Paweł Gołaś. Dzisiaj do Polski będzie jechać moja teściowa. Robiliśmy jej wizę w Kijowie, ale niestety nie zostawiłem jej zaproszenia, tego wyrabianego w Urzędzie Wojewódzkim. Czy to zaproszenie jest konieczne do przekroczenia granicy?
- Przełączę pana...
W słuchawce popłynęła nuta, następnie sygnał oczekiwania. Przedstawił się grzecznie pan, więc i ja powtórzyłem formułkę i zadałem identyczne pytanie. W odpowiedzi usłyszałem:
- Tak proszę pana, jest konieczne.
- A nie mógłbym wysłać faksem? Dodam, że teściowa ma jego ksero.
- Nie, musi być oryginał.
- Wie pan, pocztą już nie dojdzie, a do granicy mam kilka godzin jazdy...
- Może niech pan poda przez kogoś!
- Dobrze, dziękuję.
Spojrzałem na Ewunię.
- I dupa. Musisz jechać do Korczowej.
- Po co?
- Zawieźć zaproszenie.
- Tak jasne, ciekawe czym, i ciekawe komu mam dać to zaproszenie.
- Jedź zatem do Medyki.
- Paweł! Powiedz mi, komu miałabym dać ten papier? A jak zginie? Wiesz ile u nas dokumentów ginie? Dlatego nigdy nie zabieramy nikomu aktu zgonu, tylko robimy ksero.
- W takim razie ja pojadę.
- Bez sensu!
- A masz inne wyjście>
- Daj telefon...
Ewunia zadzwoniła do Medyki.
- Dobry wieczór. Proszę pana, mam taką sprawę. Moja mama przyjeżdża dziś do Polski. Jest obywatelką Ukrainy. Robiliśmy jej wizę w Kijowie, ale zapomnieliśmy jej dać zaproszenie. No i mamy problem, bo nie jesteśmy w stanie dowieźć jej tego. Mąż pracuje na zmiany i nie będzie mógł pojechać, ja jestem w ciąży i niestety, wie pan jak to kobieta w ciąży... Aha, przepraszam... dobrze...
Tak... tak... Paweł jesteś w stanie wysłać teraz faks? (skinąłem głową). Dobrze... dobrze... Dziękuję... Chwileczkę, wezmę długopis... Ok, dziękuję panu bardzo. Spokojnej nocy.
- I co?
- Wyślij mu faks, tu masz numer. Zadzwonimy do ojca, żeby uprzedzić go, żeby jechał do Medyki.
- Co ci jeszcze powiedział?
- Żebym się streszczała
- Ha, ha...
- No jak zaczęłam mówić o ciąży...
- W końcu ci ktoś to powiedział! Dzwonimy do ojca!
czwartek, 24 marca 2011
Zmagania wizowe, cd...
Wczoraj przylecieliśmy do stolicy. Kijów ujął mnie swoją wielkością i pięknem. Zupełnie zdziwiony byłem wielkością lotniska w Borispolu, następnie fantastyczną drogą do centrum miasta. Cztery pasy! Dwa z ograniczeniem do 80 km/h, dwa kolejne do 130 km/h. Nie była to autostrada, a zwykła obwodnica. Drogi proste, równe, dobrze oznakowane, najlepsze jakie widziałem na Ukrainie. Zatrzymaliśmy się na Obolonie u naszej bardzo dobrej znajomej.
Dzień rozpoczął się bardzo wcześnie. Wstaliśmy o 5.20, aby o 6.30 być na dworcu kolejowym, aby móc odebrać teściową, która przyjechała by wyrobić wizę. Pociąg nieznacznie się spóźnił, ale wizytę w konsulacie mieliśmy wyznaczoną na 8.30. Przybyliśmy pod konsulat i zaczęliśmy szukać miejsca w którym można by coś przekąsić. McDonald's zamknięty, kawiarnie pozamykane, inne lokale - podobnie. Musieliśmy na zimnie czekać przez dobrą godzinę. Z powodu pogody odesłałem Ewunię do domu, a my z mamą znaleźliśmy siedzące miejsce na przystanku autobusowym. Zaraz przyszły babcie polecające firmę pośredniczącą w załatwianiu wiz. Ubezpieczenia, zdjęcia, nic nie trzeba? Nic, wszystko mamy. Ksero? Dziękuję, mamy...
Wreszcie otworzyły się drzwi. Weszła kobieta, i wyszła... Wchodzimy. Przy wejściu bramka z wykrywaczem metali. Kazali wyłączyć telefony komórkowe. Ukraiński ochroniarz prosi o dokumenty. Okazujemy i zaczyna się problem.
- U nich to samo - zwraca się po ukraińsku do konsula spacerującego po korytarzu.
- A skąd?
- Z Iwano-Frankowska.
- Musi pani jechać do Lwowa, my przyjmujemy wnioski z naszego regionu - zwrócił się do mamy konsul.
- Zaraz, zaraz... Chwileczkę! - przerwałem - przepraszam, czy mogę do pana podejść? - nie czekając na decyzję wyciągnąłem z portfela polski dowód osobisty, okazałem ochroniarzowi, przeszedłem przez bramki, stanąłem koło konsula.
- Dzień dobry panu. Składaliśmy wniosek przez internet i został przyjęty, więc dlaczego nie chce nas pan przyjąć?
- Jesteście z innej oblasti, zresztą nie rozumiem, dlaczego jechaliście 500 km, jak można było pojechać do Lwowa, przecież bliżej.
- No nie do końca. Widzi pan, mama jest rencistką, ma drugą grupę, ciężko jest jej samej załatwiać sprawy papierkowe, a jeszcze trudniej samej do Polski przyjechać. Zawsze, czy to ja, czy żona, staramy się jej pomóc. Dlatego wsiadłem w samolot w Katowicach i po parunastu minutach byłem w Kijowie, a mama czy tu, czy tu, i tak musi całą noc jechać pociągiem. Na stronie konsulatu nigdzie wyraźnie nie jest napisane, że nie możemy przyjechać do Kijowa.
- Jest napisane, że macie państwo złożyć wniosek do właściwego konsulatu. Waszym właściwym jest ten we Lwowie.
- No dobrze, następnym razem pojedziemy do Lwowa, ale prosimy o przyjęcie wyjątkowo dzisiaj. Koleżanka robiła wizy rodzicom z Czerniowieckiej oblastii, i nie było problemu.
- Pozwolę panu dzisiaj tu zostać, to powie pan mi za rok, że rok temu się pan zgodził.
- Nie powiem, obiecuję
- No dobrze, niech pan idzie.
Wziąłem mamę pod rękę podeszliśmy do okienka.
- Dzień dobry. Tutaj nasze dokumenty.
- A ksero zaproszenia gdzie? - zapytała pani po ukraińsku z takim znużeniem jakby kończyła, a nie zaczynała dzień pracy.
- Jakie ksero, przecież zaproszenia nie trzeba kserować. Poza tym, proszę zadawać mi pytania, jestem zięciem tej pani, ja załatwiałem wszystkie papiery. Proszę mówić po polsku, jesteśmy w polskiej placówce.
- Ksero trzeba - kobieta zwinęła dokumenty, wrzuciła do okienka. Wyciągnąłem - o kurcze, stare zaproszenie. Wyciągnąłem z innej koszulki zaproszenie z czerwonym napisem KOPIA, oddałem z powrotem.
- Przepraszam, dałem pani stare zaproszenie. Zanim zacznie pani wpisywać dane do komputera, proszę, aby wiza była wydana w trybie przyspieszonym.
- Z jakiego powodu?
- Teściowa jest rencistką, sama nie podróżuje, a ja muszę wracać do Polski, więc gdyby dostała wcześniej wizę, zaoszczędziłoby mi to mnóstwo czasu i pieniędzy.
- Proszę poczekać - wyszła na konsultację z konsulem. Następnie przejrzała ubezpieczenie i poprosiła mnie o paszport.
- Dam pani dowód osobisty - oddałem plastik, po czym urzędniczka poszła skserować dokument.
- Odpis małżeństwa pan ma?
- Mam
- Poproszę - skserowała odpis, podpięła razem z kserem dowodu, umieściła adnotację: przyjechał osobiście z zięć.
Za kilka minut wyszliśmy z urzędu z kartką, ekspres, 25.03 godz. 12:30
Dzień rozpoczął się bardzo wcześnie. Wstaliśmy o 5.20, aby o 6.30 być na dworcu kolejowym, aby móc odebrać teściową, która przyjechała by wyrobić wizę. Pociąg nieznacznie się spóźnił, ale wizytę w konsulacie mieliśmy wyznaczoną na 8.30. Przybyliśmy pod konsulat i zaczęliśmy szukać miejsca w którym można by coś przekąsić. McDonald's zamknięty, kawiarnie pozamykane, inne lokale - podobnie. Musieliśmy na zimnie czekać przez dobrą godzinę. Z powodu pogody odesłałem Ewunię do domu, a my z mamą znaleźliśmy siedzące miejsce na przystanku autobusowym. Zaraz przyszły babcie polecające firmę pośredniczącą w załatwianiu wiz. Ubezpieczenia, zdjęcia, nic nie trzeba? Nic, wszystko mamy. Ksero? Dziękuję, mamy...
Wreszcie otworzyły się drzwi. Weszła kobieta, i wyszła... Wchodzimy. Przy wejściu bramka z wykrywaczem metali. Kazali wyłączyć telefony komórkowe. Ukraiński ochroniarz prosi o dokumenty. Okazujemy i zaczyna się problem.
- U nich to samo - zwraca się po ukraińsku do konsula spacerującego po korytarzu.
- A skąd?
- Z Iwano-Frankowska.
- Musi pani jechać do Lwowa, my przyjmujemy wnioski z naszego regionu - zwrócił się do mamy konsul.
- Zaraz, zaraz... Chwileczkę! - przerwałem - przepraszam, czy mogę do pana podejść? - nie czekając na decyzję wyciągnąłem z portfela polski dowód osobisty, okazałem ochroniarzowi, przeszedłem przez bramki, stanąłem koło konsula.
- Dzień dobry panu. Składaliśmy wniosek przez internet i został przyjęty, więc dlaczego nie chce nas pan przyjąć?
- Jesteście z innej oblasti, zresztą nie rozumiem, dlaczego jechaliście 500 km, jak można było pojechać do Lwowa, przecież bliżej.
- No nie do końca. Widzi pan, mama jest rencistką, ma drugą grupę, ciężko jest jej samej załatwiać sprawy papierkowe, a jeszcze trudniej samej do Polski przyjechać. Zawsze, czy to ja, czy żona, staramy się jej pomóc. Dlatego wsiadłem w samolot w Katowicach i po parunastu minutach byłem w Kijowie, a mama czy tu, czy tu, i tak musi całą noc jechać pociągiem. Na stronie konsulatu nigdzie wyraźnie nie jest napisane, że nie możemy przyjechać do Kijowa.
- Jest napisane, że macie państwo złożyć wniosek do właściwego konsulatu. Waszym właściwym jest ten we Lwowie.
- No dobrze, następnym razem pojedziemy do Lwowa, ale prosimy o przyjęcie wyjątkowo dzisiaj. Koleżanka robiła wizy rodzicom z Czerniowieckiej oblastii, i nie było problemu.
- Pozwolę panu dzisiaj tu zostać, to powie pan mi za rok, że rok temu się pan zgodził.
- Nie powiem, obiecuję
- No dobrze, niech pan idzie.
Wziąłem mamę pod rękę podeszliśmy do okienka.
- Dzień dobry. Tutaj nasze dokumenty.
- A ksero zaproszenia gdzie? - zapytała pani po ukraińsku z takim znużeniem jakby kończyła, a nie zaczynała dzień pracy.
- Jakie ksero, przecież zaproszenia nie trzeba kserować. Poza tym, proszę zadawać mi pytania, jestem zięciem tej pani, ja załatwiałem wszystkie papiery. Proszę mówić po polsku, jesteśmy w polskiej placówce.
- Ksero trzeba - kobieta zwinęła dokumenty, wrzuciła do okienka. Wyciągnąłem - o kurcze, stare zaproszenie. Wyciągnąłem z innej koszulki zaproszenie z czerwonym napisem KOPIA, oddałem z powrotem.
- Przepraszam, dałem pani stare zaproszenie. Zanim zacznie pani wpisywać dane do komputera, proszę, aby wiza była wydana w trybie przyspieszonym.
- Z jakiego powodu?
- Teściowa jest rencistką, sama nie podróżuje, a ja muszę wracać do Polski, więc gdyby dostała wcześniej wizę, zaoszczędziłoby mi to mnóstwo czasu i pieniędzy.
- Proszę poczekać - wyszła na konsultację z konsulem. Następnie przejrzała ubezpieczenie i poprosiła mnie o paszport.
- Dam pani dowód osobisty - oddałem plastik, po czym urzędniczka poszła skserować dokument.
- Odpis małżeństwa pan ma?
- Mam
- Poproszę - skserowała odpis, podpięła razem z kserem dowodu, umieściła adnotację: przyjechał osobiście z zięć.
Za kilka minut wyszliśmy z urzędu z kartką, ekspres, 25.03 godz. 12:30
poniedziałek, 14 lutego 2011
4 mm radości
Z duszą na ramieniu szliśmy do lekarza. Pierwsze dziecko, to zawsze ogromny stres. Czy wszystko jest tak jak trzeba? Czy rozwija się poprawnie? Ewunia weszła do gabinetu lekarskiego. Wkrótce otworzyły się drzwi. Kobieta w białym fartuchu skinęła palcem: No niech pan wejdzie! Zobaczy pan co zmajstrował.
Na niewielkim ekranie zobaczyłem potomka. Oj, trzeba tu ogromnej wyobraźni, by móc zobaczyć głowę, pupę i ogromne serce. Najważniejsze, że maleństwo rośnie, wiek usg zgadza się z wiekiem ciąży.
Na niewielkim ekranie zobaczyłem potomka. Oj, trzeba tu ogromnej wyobraźni, by móc zobaczyć głowę, pupę i ogromne serce. Najważniejsze, że maleństwo rośnie, wiek usg zgadza się z wiekiem ciąży.
sobota, 12 lutego 2011
Zmiany...
Życie pisze nowe scenariusze. Już myślałem, że nie będzie ciekawych tematów do publikacji na blogu, a jednak! W sierpniowe południe pobraliśmy się. Nasze fikcyjne małżeństwo zaczęło stawać się prawdziwym. Minęło prawie pół roku od tego wydarzenia...
Sobota, dość ciepła jak na środek zimy... Ewunia zdecydowała, że korzystając z okazji pojedzie do Iwano-Frankowska. Wiedziała, że nie może sprawić większej niespodzianki swojej mamie, niż odwiedziny - niespodzianka. A była okazja. Znajomy ksiądz jechał z naszą znajomą na ukraińskie tereny.
Wyjechałem po Ewunię, która tego dnia miała jeszcze popracować.
- Założyłaś coś?
- Jedno konto i kartę. Pan przyszedł co prawda po gotówkę, ale nie miał zdolności. Założenie konta zmieniło nieubłagany "SYSTEM" i może się cieszyć goldem. Mam nadzieję, że będzie umiał z niego korzystać -tu dostałem mocnego szturchańca, sugerującego, że nie idziemy na przystanek - Paweł, idziemy do sklepu!
- Do sklepu?
- Po kiełbaski! Mama prosiła mnie żebym jej kiełbaski kupiła.
Poszliśmy po kiełbaski... Wyszliśmy z kilogramem gołdy, dwoma kilo salami, i siatami jabłek, woreczkiem pieczarek i rachunkiem na ponad stówę.
- Na Ukrainie nie kupisz jabłek w takiej cenie! I takie ładne! Duże, okrągłe, ale się cieszę. Tylko proszę cię, nie obijaj mi pieczarek jabłkami! A zresztą, daj mi tę siatkę.
Zostałem pozbawiony siatki z pieczarkami, a najchętniej oddałbym tę z jabłkami. Foliówka zaczęła wrzynać się w zimne ręce, bez rękawiczek, a zachodzące słońce jakby z zemsty nad zapominalskim zmarzluchem zabierało resztki ciepła. Podjechaliśmy parę przystanków do innego sklepu, aby kupić wreszcie kiełbaski.
- A pamiętasz, że obiecałeś kupić mi test?
- Ewuniu!
- Nie mogę w takiej niepewności jechać na Ukrainę. A jak jestem w ciąży?
- Kupię ci dla świętego spokoju, niemniej uważam rzecz wręcz nieprawdopodobną, bo w tym miesiącu nie było ku temu okazji.
- W tym nie, ale w zeszłym.
- Taaak, a później dostałaś okres.
Moje przeciągliwe taaak nie zadziałało kojąco. "Bo ty zawsze masz rację"... słyszałem przez najbliższe kilka minut. Miałem też rację, gdy na przystanku stanęli kanary. Mimo to wsiedliśmy do autobusu.
- A legitymacja podbita, proszę odwrócić! Proszę dokument!
Kontroler wziął plastik i nic nie mówiąc zaczął wypisywać opłatę dodatkową.
- Proszę pana. Wie pan... Ależ Panie... Tak jestem studentem. Pokaże indeks... Ewuniu masz mój indeks? Zresztą, musimy wysiadać, wie pan? Tu jest mój przystanek, wysiądźmy i pogadamy.
- Dobra idź pan! - kontroler oddał dokument. Poczułem ulgę. Swoją drogą, muszę przejść się do dziekanatu...
Poszliśmy jeszcze do apteki, gdzie otrzymałem informację, iż pod drzwiami naszego mieszkania czeka pan mający wyczyścić piecyk gazowy.
- Ewuniu, przepraszam, zapomniałem o nim.
Pobiegłem do domu, pan rozkręcił sprzęt, pokrzyczał, powymyślał, pozakładał nowe uszczelki, nowe śruby. ile? 50? A nie 150? Nie, nie przesłyszałem się. 50! Kurczę, przyjechał z innego miasta, i wziął 50. Przyszła Ewunia... Zbieramy się. Tu siata, tu plecaczek... Popakuj to mięso na dno, żeby nie rzucało się to tak w oczy celnikom. Będzie ci przykro, jak zabiorą... Proszę...
- Paweł, muszę się umyć, sorry... najwyżej ksiądz poczeka trochę... Ewunia zniknęła na kilka minut. Gorąca woda ze świeżo-czyszczonego piecyka choć przez chwilę rozluźniła spięte od paru tygodni ciało. Napięcie przedmiesiączkowe trwało zbyt długo, a jeszcze te problemy z jelitami, czy żołądkiem, pracadompracadom, mąż pracujący wieczorami, mąż próbujący zdać sesję... Kropla za kroplą, zapach moreli przygłuszał myśli o ciężkiej podróży... I jeszcze to: małe pudełeczko, na nim uśmiechnięta twarz dziecka. Otworzyła opakowanie. Na podłogę spadło plastikowe naczynko. Podniosła postawiła na brzeg wanny. Wkrótce zapełniło się odrobiną moczu. Oderwała folię zabezpieczającą, na plastikowy przedmiot nałożyła dwie krople słomkowej cieczy. A jak jestem w ciąży? Trochę za wcześnie... Jakby mieć mieszkanie, swoje własne, bez cudzych ludzi... Mieć kartę stałego pobytu... Żeby mama mogła przyjechać, tak po prostu, żeby nie trzeba było załatwiać co chwilę tych zaproszeń... Paweł nie ma normalnej pracy... Spóźniony okres już dziesiąty dzień... Wolę być w ciąży niż mieć problemy z zanikiem miesiączki... Wiele myśli przebiegało przez głowę, szum wody lekko uspokajał w końcu otworzyły się drzwi.
- No Gołaś, aleś mnie urządził - Dostałem do rąk plastikowy przedmiot, w okienku dwie czerwone kreski.
- Będziesz mamą!
- Gołaś, no co ty, rozumiesz co się stało?
- Rozumiem. Ja się cieszę. Sebastian i Hania też zaszli w najmniej korzystnym momencie, a jak patrzę na chrześnicę, to chciałbym mieć takiego malucha.
- No i będziesz miał... Kurde, dzwonię do Ani.
- Anka, jestem w ciąży. No tak! Dwie kreski. Ale... No nie rozumiem, to chyba trzeci miesiąc. Miałam... No tak... Też tego nie rozumiem. Ale numer... Cieszy się, nie wiem z czego...
Odłożyła telefon położyła się w ręczniku na materacu. Ściągnąłem ręcznik odsłaniając podbrzusze:
- No to jest nas troje, ewentualnie czworo... albo pięcioro...
- Gołaś! Nie wolno ci denerwować kobiety w ciąży. Znając ciebie i twoje ruchliwe plemniki, to pewnie zrobiłeś mi bliźniaki - Na twarzy Ewuni strach mieszał się z uśmiechem, uśmiech ze zdziwieniem, zdziwienie z radością... - Gdzie będziemy mieszkać? Utrzymasz nas? Wiesz, że może urodzić się we wrześniu?
- Za dużo pytań na raz, chodź, utulę cię i się zbieramy, zaraz musisz wychodzić.
Wkrótce przyjechał ksiądz Wojciech, Ewunia wsiadła do samochodu...
Sobota, dość ciepła jak na środek zimy... Ewunia zdecydowała, że korzystając z okazji pojedzie do Iwano-Frankowska. Wiedziała, że nie może sprawić większej niespodzianki swojej mamie, niż odwiedziny - niespodzianka. A była okazja. Znajomy ksiądz jechał z naszą znajomą na ukraińskie tereny.
Wyjechałem po Ewunię, która tego dnia miała jeszcze popracować.
- Założyłaś coś?
- Jedno konto i kartę. Pan przyszedł co prawda po gotówkę, ale nie miał zdolności. Założenie konta zmieniło nieubłagany "SYSTEM" i może się cieszyć goldem. Mam nadzieję, że będzie umiał z niego korzystać -tu dostałem mocnego szturchańca, sugerującego, że nie idziemy na przystanek - Paweł, idziemy do sklepu!
- Do sklepu?
- Po kiełbaski! Mama prosiła mnie żebym jej kiełbaski kupiła.
Poszliśmy po kiełbaski... Wyszliśmy z kilogramem gołdy, dwoma kilo salami, i siatami jabłek, woreczkiem pieczarek i rachunkiem na ponad stówę.
- Na Ukrainie nie kupisz jabłek w takiej cenie! I takie ładne! Duże, okrągłe, ale się cieszę. Tylko proszę cię, nie obijaj mi pieczarek jabłkami! A zresztą, daj mi tę siatkę.
Zostałem pozbawiony siatki z pieczarkami, a najchętniej oddałbym tę z jabłkami. Foliówka zaczęła wrzynać się w zimne ręce, bez rękawiczek, a zachodzące słońce jakby z zemsty nad zapominalskim zmarzluchem zabierało resztki ciepła. Podjechaliśmy parę przystanków do innego sklepu, aby kupić wreszcie kiełbaski.
- A pamiętasz, że obiecałeś kupić mi test?
- Ewuniu!
- Nie mogę w takiej niepewności jechać na Ukrainę. A jak jestem w ciąży?
- Kupię ci dla świętego spokoju, niemniej uważam rzecz wręcz nieprawdopodobną, bo w tym miesiącu nie było ku temu okazji.
- W tym nie, ale w zeszłym.
- Taaak, a później dostałaś okres.
Moje przeciągliwe taaak nie zadziałało kojąco. "Bo ty zawsze masz rację"... słyszałem przez najbliższe kilka minut. Miałem też rację, gdy na przystanku stanęli kanary. Mimo to wsiedliśmy do autobusu.
- A legitymacja podbita, proszę odwrócić! Proszę dokument!
Kontroler wziął plastik i nic nie mówiąc zaczął wypisywać opłatę dodatkową.
- Proszę pana. Wie pan... Ależ Panie... Tak jestem studentem. Pokaże indeks... Ewuniu masz mój indeks? Zresztą, musimy wysiadać, wie pan? Tu jest mój przystanek, wysiądźmy i pogadamy.
- Dobra idź pan! - kontroler oddał dokument. Poczułem ulgę. Swoją drogą, muszę przejść się do dziekanatu...
Poszliśmy jeszcze do apteki, gdzie otrzymałem informację, iż pod drzwiami naszego mieszkania czeka pan mający wyczyścić piecyk gazowy.
- Ewuniu, przepraszam, zapomniałem o nim.
Pobiegłem do domu, pan rozkręcił sprzęt, pokrzyczał, powymyślał, pozakładał nowe uszczelki, nowe śruby. ile? 50? A nie 150? Nie, nie przesłyszałem się. 50! Kurczę, przyjechał z innego miasta, i wziął 50. Przyszła Ewunia... Zbieramy się. Tu siata, tu plecaczek... Popakuj to mięso na dno, żeby nie rzucało się to tak w oczy celnikom. Będzie ci przykro, jak zabiorą... Proszę...
- Paweł, muszę się umyć, sorry... najwyżej ksiądz poczeka trochę... Ewunia zniknęła na kilka minut. Gorąca woda ze świeżo-czyszczonego piecyka choć przez chwilę rozluźniła spięte od paru tygodni ciało. Napięcie przedmiesiączkowe trwało zbyt długo, a jeszcze te problemy z jelitami, czy żołądkiem, pracadompracadom, mąż pracujący wieczorami, mąż próbujący zdać sesję... Kropla za kroplą, zapach moreli przygłuszał myśli o ciężkiej podróży... I jeszcze to: małe pudełeczko, na nim uśmiechnięta twarz dziecka. Otworzyła opakowanie. Na podłogę spadło plastikowe naczynko. Podniosła postawiła na brzeg wanny. Wkrótce zapełniło się odrobiną moczu. Oderwała folię zabezpieczającą, na plastikowy przedmiot nałożyła dwie krople słomkowej cieczy. A jak jestem w ciąży? Trochę za wcześnie... Jakby mieć mieszkanie, swoje własne, bez cudzych ludzi... Mieć kartę stałego pobytu... Żeby mama mogła przyjechać, tak po prostu, żeby nie trzeba było załatwiać co chwilę tych zaproszeń... Paweł nie ma normalnej pracy... Spóźniony okres już dziesiąty dzień... Wolę być w ciąży niż mieć problemy z zanikiem miesiączki... Wiele myśli przebiegało przez głowę, szum wody lekko uspokajał w końcu otworzyły się drzwi.
- No Gołaś, aleś mnie urządził - Dostałem do rąk plastikowy przedmiot, w okienku dwie czerwone kreski.
- Będziesz mamą!
- Gołaś, no co ty, rozumiesz co się stało?
- Rozumiem. Ja się cieszę. Sebastian i Hania też zaszli w najmniej korzystnym momencie, a jak patrzę na chrześnicę, to chciałbym mieć takiego malucha.
- No i będziesz miał... Kurde, dzwonię do Ani.
- Anka, jestem w ciąży. No tak! Dwie kreski. Ale... No nie rozumiem, to chyba trzeci miesiąc. Miałam... No tak... Też tego nie rozumiem. Ale numer... Cieszy się, nie wiem z czego...
Odłożyła telefon położyła się w ręczniku na materacu. Ściągnąłem ręcznik odsłaniając podbrzusze:
- No to jest nas troje, ewentualnie czworo... albo pięcioro...
- Gołaś! Nie wolno ci denerwować kobiety w ciąży. Znając ciebie i twoje ruchliwe plemniki, to pewnie zrobiłeś mi bliźniaki - Na twarzy Ewuni strach mieszał się z uśmiechem, uśmiech ze zdziwieniem, zdziwienie z radością... - Gdzie będziemy mieszkać? Utrzymasz nas? Wiesz, że może urodzić się we wrześniu?
- Za dużo pytań na raz, chodź, utulę cię i się zbieramy, zaraz musisz wychodzić.
Wkrótce przyjechał ksiądz Wojciech, Ewunia wsiadła do samochodu...
środa, 8 kwietnia 2009
Zmagania wizowe cz.2
Obudził mnie chłód. Ciarki przeszły po plecach, oczy bez odruchowo utkwiły w brudnej szybie ukraińskiego autobusu. Panujący wokół szum, to dla mnie informacja, że chyba dojeżdżamy. Krótka odprawa na granicy, w samym środku tygodnia pozwoliła nam zaoszczędzić trochę czasu. Jest wpół do szóstej, tak więc nie powinienem mieć problemów z terminowym dotarciem na dworzec. Ubrałem lekką kurtkę na ochłodzone ramiona i wyglądałem dworca.
Dojechaliśmy.
Wychodząc z autobusu, spytałem ludzi, czy ktoś nie jedzie na kolejowy. Jeden z podróżnych w kapucyńskim habicie podszedł z wyciągniętą ręką.
-Siergiej
-Paweł
-My jedziemy, tylko poczekaj, bo jest nas więcej - po czym przedstawił wszystkich swoich współbraci. - Za chwilę powinien przyjechać jakiś bus. Bierz bagaż i chodź na przystanek.
-Właściwie to mam tylko ten plecaczek. Przyjechałem do Lwowa tylko zrobić wizę dla teściowej, na jeden dzień, nie więcej, więc nic więcej nie brałem.
-Masz jakiś sweter?
-No właśnie nie mam, ale za godzinę, dwie powinno zrobić się cieplej - odpowiedziałem już lekko uderzając zębami.
-Trzymaj! - Jeden z zakonników wyciągnął sweter z plecaka - za godzinę, dwie, to będziesz chory, więc ubierz go teraz.
Ubrałem sweterek, od razu zrobiło się cieplej. Nie spodziewałem się, że po takim pięknym dniu jak wczoraj, dziś może mnie spotkać jaki ziąb. Po paru minutach przyjechała marszrutka. Wsiedliśmy upewniając się, że dojedziemy na dworzec. Z początku jechały z nami dwie, trzy osoby, po paru przystankach staliśmy ściśnięci marząc o końcu tej podróży. Po każdym zatrzymaniu się pojazdu dochodziło do krótkich walk o miejsce, kilku przepychanek słownych... W pewnym momencie poczułem jakieś drzewko w uchu. Pan grzecznie przeprosił, a ja cieszyłem się, że drzewko nie znalazło się w oku.
W końcu dotarliśmy pod centrum handlowe, w którym mieści się Silpo. Bracia poszli wymienić trochę pieniędzy, ale w każdym z kantorów kurs nie był zachęcający. Podyskutowaliśmy trochę o ubóstwie zakonnym, niemożności posiadania konta bankowego, które byłoby idealnym rozwiązaniem przy tego typu podróżach.
Doszliśmy do dworca. Podszedłem do bankomatu, wypłaciłem delfinkiem pieniądze na dalszą podróż. Następnie po zakupie biletów przez braci, pożegnałem się z towarzystwem, które rozeszło się po różnych peronach, a ja poszedłem na pierwszy, na który miał przyjechać pociąg z Czerniowiec.
Pociąg przyjechał. Mama wyszła uradowana, zauważając, że ją znalazłem.
-No to teraz, Mama prowadzi do konsulatu - zażartowałem. Wsiedliśmy do tramwaju jedynki, dojechaliśmy do Sacharowej. Następnie przesiedliśmy się do trójki. Przejechaliśmy do Gorbaczowskiego i na piechotę szliśmy do konsulatu.
-Przepraszam, gdzie konsulat na Smiływych? - zapytałem przypadkową kobietę.
-Idźcie prosto, poznacie, bo tam bardzo dużo ludzi i biało-czerwona flaga.
Doszliśmy... Własnym oczom nie wierzyłem. Tyle ludu... Boże, po co było jechać taki kawał drogi, robić nadzieje mamie. Ze dwa dni stania... Postawiłem mamę w kolejkę, poszedłem do wejścia. Okazało się, że tu tylko wydają wizy, a wnioski trzeba składać po drugiej stronie.
Przeszliśmy kilka metrów. Postawiłem mamę w drugiej kolejce, dłuższej... Obok chodzili ludzie proponują ubezpieczenia, zdjęcia do dokumentów, ksera, druki, itp. Zebrałem zaproszenie, wziąłem ubezpieczenie kupione w Polsce (na marginesie, trochę przepłacone), mamy paszport, legitymację inwalidy, dwa zdjęcia, paszport wewnętrzny i wypełniony wniosek. Podszedłem do pana z biało-czerwoną na ramieniu, opierającego się o bramkę.
-Przepraszam, czy pan jest Polakiem? - spytałem po polsku.
-Ha, a widzi pan to? - wskazał na małą flagę na ramieniu.
-No tak, głupie pytanie.
-No słucham pana, o co chodzi?
-Jest taka sprawa...
-Co, chciałby pan załatwić wizę na lewo? - Roześmiał się.
-Prawie - odwzajemniłem żart - chodzi o to, że chcę sprowadzić teściową na święta, jestem Polakiem i...
-Proszę paszport.
Wyciągnąłem dokument, mundurowy przejrzał stronę z danymi...
-No dobrze, ma pan telefon?
A niby co to ma wspólnego ze sprawą, pomyślałem.
-Mam, interesuje pana polski czy ukraiński numer?
Mundurowy znowu się roześmiał.
-Proszę je wyciągnąć, i wyłączyć. Proszę mi pokazać i jeden i drugi, że jest wyłączony.
Wyłączyłem sprzęt, okazałem, kazał wrócić po mamę i wchodzić.
Weszliśmy do budynku, w którym jakieś dwie studentki wycinały zdjęcia do wizy, kilku dyrektorów pracowników biur podróży czekało w kolejce, jakiś facet łamaną polszczyzną pytał mnie o jakieś odzyski, wyzyski, Bóg jeden wie...
Stanęliśmy w kolejce, złożyliśmy dokumenty.
- Za trzy tygodnie proszę odebrać.
- Tu jest taka sprawa, że mama jest chora (legitymacja inwalidy) i specjalnie po nią przyjechałem, chciałbym ją zabrać dziś do Polski.
- Chwileczkę, muszę spytać konsula. - Pan na dobre pięć minut zniknął z mojego pola widzenia. W tym czasie wzrok utkwił na tablicy z napisem - wiza w trybie pilnym - 70 euro. - Kurcze, dwie i pół stówki, strasznie dużo.
- Powinna być na piętnastą.
Wyszliśmy uradowani z konsulatu. Pojechaliśmy zrobić małe zakupy, około 13.00 byliśmy z powrotem w konsulacie.
- Jeszcze nie mamy tej wizy - przemiła pani poinformowała mnie słodkim głosem - Proszę jeszcze poczekać z pół godziny.
Około 14.00 wyszedłem z paszportem z rozmazaną nieco wizą prosto spod drukarki. Teraz szybko do dworca, marszrutka, przejście i pociąg. Misja zrealizowana.
Nareszcie w domu!
Dojechaliśmy.
Wychodząc z autobusu, spytałem ludzi, czy ktoś nie jedzie na kolejowy. Jeden z podróżnych w kapucyńskim habicie podszedł z wyciągniętą ręką.
-Siergiej
-Paweł
-My jedziemy, tylko poczekaj, bo jest nas więcej - po czym przedstawił wszystkich swoich współbraci. - Za chwilę powinien przyjechać jakiś bus. Bierz bagaż i chodź na przystanek.
-Właściwie to mam tylko ten plecaczek. Przyjechałem do Lwowa tylko zrobić wizę dla teściowej, na jeden dzień, nie więcej, więc nic więcej nie brałem.
-Masz jakiś sweter?
-No właśnie nie mam, ale za godzinę, dwie powinno zrobić się cieplej - odpowiedziałem już lekko uderzając zębami.
-Trzymaj! - Jeden z zakonników wyciągnął sweter z plecaka - za godzinę, dwie, to będziesz chory, więc ubierz go teraz.
Ubrałem sweterek, od razu zrobiło się cieplej. Nie spodziewałem się, że po takim pięknym dniu jak wczoraj, dziś może mnie spotkać jaki ziąb. Po paru minutach przyjechała marszrutka. Wsiedliśmy upewniając się, że dojedziemy na dworzec. Z początku jechały z nami dwie, trzy osoby, po paru przystankach staliśmy ściśnięci marząc o końcu tej podróży. Po każdym zatrzymaniu się pojazdu dochodziło do krótkich walk o miejsce, kilku przepychanek słownych... W pewnym momencie poczułem jakieś drzewko w uchu. Pan grzecznie przeprosił, a ja cieszyłem się, że drzewko nie znalazło się w oku.
W końcu dotarliśmy pod centrum handlowe, w którym mieści się Silpo. Bracia poszli wymienić trochę pieniędzy, ale w każdym z kantorów kurs nie był zachęcający. Podyskutowaliśmy trochę o ubóstwie zakonnym, niemożności posiadania konta bankowego, które byłoby idealnym rozwiązaniem przy tego typu podróżach.
Doszliśmy do dworca. Podszedłem do bankomatu, wypłaciłem delfinkiem pieniądze na dalszą podróż. Następnie po zakupie biletów przez braci, pożegnałem się z towarzystwem, które rozeszło się po różnych peronach, a ja poszedłem na pierwszy, na który miał przyjechać pociąg z Czerniowiec.
Pociąg przyjechał. Mama wyszła uradowana, zauważając, że ją znalazłem.
-No to teraz, Mama prowadzi do konsulatu - zażartowałem. Wsiedliśmy do tramwaju jedynki, dojechaliśmy do Sacharowej. Następnie przesiedliśmy się do trójki. Przejechaliśmy do Gorbaczowskiego i na piechotę szliśmy do konsulatu.
-Przepraszam, gdzie konsulat na Smiływych? - zapytałem przypadkową kobietę.
-Idźcie prosto, poznacie, bo tam bardzo dużo ludzi i biało-czerwona flaga.
Doszliśmy... Własnym oczom nie wierzyłem. Tyle ludu... Boże, po co było jechać taki kawał drogi, robić nadzieje mamie. Ze dwa dni stania... Postawiłem mamę w kolejkę, poszedłem do wejścia. Okazało się, że tu tylko wydają wizy, a wnioski trzeba składać po drugiej stronie.
Przeszliśmy kilka metrów. Postawiłem mamę w drugiej kolejce, dłuższej... Obok chodzili ludzie proponują ubezpieczenia, zdjęcia do dokumentów, ksera, druki, itp. Zebrałem zaproszenie, wziąłem ubezpieczenie kupione w Polsce (na marginesie, trochę przepłacone), mamy paszport, legitymację inwalidy, dwa zdjęcia, paszport wewnętrzny i wypełniony wniosek. Podszedłem do pana z biało-czerwoną na ramieniu, opierającego się o bramkę.
-Przepraszam, czy pan jest Polakiem? - spytałem po polsku.
-Ha, a widzi pan to? - wskazał na małą flagę na ramieniu.
-No tak, głupie pytanie.
-No słucham pana, o co chodzi?
-Jest taka sprawa...
-Co, chciałby pan załatwić wizę na lewo? - Roześmiał się.
-Prawie - odwzajemniłem żart - chodzi o to, że chcę sprowadzić teściową na święta, jestem Polakiem i...
-Proszę paszport.
Wyciągnąłem dokument, mundurowy przejrzał stronę z danymi...
-No dobrze, ma pan telefon?
A niby co to ma wspólnego ze sprawą, pomyślałem.
-Mam, interesuje pana polski czy ukraiński numer?
Mundurowy znowu się roześmiał.
-Proszę je wyciągnąć, i wyłączyć. Proszę mi pokazać i jeden i drugi, że jest wyłączony.
Wyłączyłem sprzęt, okazałem, kazał wrócić po mamę i wchodzić.
Weszliśmy do budynku, w którym jakieś dwie studentki wycinały zdjęcia do wizy, kilku dyrektorów pracowników biur podróży czekało w kolejce, jakiś facet łamaną polszczyzną pytał mnie o jakieś odzyski, wyzyski, Bóg jeden wie...
Stanęliśmy w kolejce, złożyliśmy dokumenty.
- Za trzy tygodnie proszę odebrać.
- Tu jest taka sprawa, że mama jest chora (legitymacja inwalidy) i specjalnie po nią przyjechałem, chciałbym ją zabrać dziś do Polski.
- Chwileczkę, muszę spytać konsula. - Pan na dobre pięć minut zniknął z mojego pola widzenia. W tym czasie wzrok utkwił na tablicy z napisem - wiza w trybie pilnym - 70 euro. - Kurcze, dwie i pół stówki, strasznie dużo.
- Powinna być na piętnastą.
Wyszliśmy uradowani z konsulatu. Pojechaliśmy zrobić małe zakupy, około 13.00 byliśmy z powrotem w konsulacie.
- Jeszcze nie mamy tej wizy - przemiła pani poinformowała mnie słodkim głosem - Proszę jeszcze poczekać z pół godziny.
Około 14.00 wyszedłem z paszportem z rozmazaną nieco wizą prosto spod drukarki. Teraz szybko do dworca, marszrutka, przejście i pociąg. Misja zrealizowana.
Nareszcie w domu!
wtorek, 7 kwietnia 2009
Misja wiza, cz.1
Siedzę w bardzo niewygodnym siedzeniu. Autobus wyruszył z dworca z lekkim opóźnieniem. Przy okazji dostało mi się od kierowcy, gdyż próbowałem troszkę zażartować. On tu rządzi, i im szybciej się tego nauczę, tym lepiej. Obok mnie siedzi chłopaczek, student ze Lwowa, przy którym wstydzę się wyciągnąć moją Nokię. Jedziemy do granicy w Korczowej. W pojeździe czuć zapach spalonego tłuszczu, gdyż przed momentem wjechaliśmy na stację benzynową serwującą fast-foody. Jest bardzo ciepło, żeby nie powiedzieć gorąco.
Za kilkanaście minut wyjedzie mama z Ivano-Frankivska. Mam ją odebrać we Lwowie o 7.00 Sam na dworcu autobusowym będę ok. 6.00. Powinienem mieć jeszcze trochę czasu na dotarcie marszrutką na kolejowy. Problem w tym, że jeżeli się spóźnię, może być ciężko we wzajemnym odnalezieniu się. Mama nie ma telefonu, a szukanie jej na dworcu może okazać się nie lada sztuką.
Bądźmy dobrej myśli.
Za kilkanaście minut wyjedzie mama z Ivano-Frankivska. Mam ją odebrać we Lwowie o 7.00 Sam na dworcu autobusowym będę ok. 6.00. Powinienem mieć jeszcze trochę czasu na dotarcie marszrutką na kolejowy. Problem w tym, że jeżeli się spóźnię, może być ciężko we wzajemnym odnalezieniu się. Mama nie ma telefonu, a szukanie jej na dworcu może okazać się nie lada sztuką.
Bądźmy dobrej myśli.
piątek, 27 marca 2009
Zaprosić własną mamę na święta... bezcenne.
Zdobyliśmy zaproszenie, Mama będzie mogła przyjechać, pod warunkiem, że uda się zrobić wizę. Długo nam zeszło ze skompletowaniem dokumentów. Ale po kolei...
Aby zrobić wizę, cudzoziemiec przyjeżdżając w odwiedziny powinien mieć zaproszenie. Ale nie takie wypisane na białym papierze, przesłane pocztą, z podpisem zapraszających. Jest to dokument, który należy uzyskać w Urzędzie Wojewódzkim. Zawiera imię, nazwisko, adres osoby zapraszającej, dane osoby zapraszanej, oraz okres na jaki osoba zapraszana może przyjechać do Polski.
Aby zdobyć zaproszenie, należało:
1. Poświadczyć uzyskiwanie dochodów. Minimalna ilość pieniędzy jaką należy mieć w przeliczeniu na osobę to 1126 złoty. Czyli Ewunia+Mama+Ja = 3378 zł na osobę.
2. Otrzymać zgodę osoby u której Ewunia jest zameldowana na pobyt mamy. Należało także przedstawić umowę najmu mieszkania.
3. Musiałem napisać oświadczenie, że zgadzam się na pobyt teściowej w Polsce.
4. Dowód uiszczenia opłaty skarbowej - 27 złoty + wniosek.
Zaproszenie mamy, co robimy dalej? Nie wyślemy go pocztą, bo jest duża szansa, że nie dojdzie w terminie. Najlepiej go zawieźć. Mam już pomysł, ale o tym później.
Zdobyliśmy zaproszenie, Mama będzie mogła przyjechać, pod warunkiem, że uda się zrobić wizę. Długo nam zeszło ze skompletowaniem dokumentów. Ale po kolei...
Aby zrobić wizę, cudzoziemiec przyjeżdżając w odwiedziny powinien mieć zaproszenie. Ale nie takie wypisane na białym papierze, przesłane pocztą, z podpisem zapraszających. Jest to dokument, który należy uzyskać w Urzędzie Wojewódzkim. Zawiera imię, nazwisko, adres osoby zapraszającej, dane osoby zapraszanej, oraz okres na jaki osoba zapraszana może przyjechać do Polski.
Aby zdobyć zaproszenie, należało:
1. Poświadczyć uzyskiwanie dochodów. Minimalna ilość pieniędzy jaką należy mieć w przeliczeniu na osobę to 1126 złoty. Czyli Ewunia+Mama+Ja = 3378 zł na osobę.
2. Otrzymać zgodę osoby u której Ewunia jest zameldowana na pobyt mamy. Należało także przedstawić umowę najmu mieszkania.
3. Musiałem napisać oświadczenie, że zgadzam się na pobyt teściowej w Polsce.
4. Dowód uiszczenia opłaty skarbowej - 27 złoty + wniosek.
Zaproszenie mamy, co robimy dalej? Nie wyślemy go pocztą, bo jest duża szansa, że nie dojdzie w terminie. Najlepiej go zawieźć. Mam już pomysł, ale o tym później.
wtorek, 30 września 2008
Dzwonek do domofonu, otworzyłem.... Do mieszkania wpadła zdenerwowana Ewunia.
- Nie no, Paweł, własnej matki nie mogę zaprosić na święta do domu!
- Dlaczego?
- Byłam w urzędzie. I jest problem! Bo, żeby moja mama dostała wizę, muszę mieć zaproszenie wyrobione przez Urząd Wojewódzki, a żeby wyrobić zaproszenie dla mamy, muszę mieć za co ją utrzymać.
- Przecież masz oszczędności.
- Muszę mieć umowę o pracę na czas jej pobytu w Polsce.
- A nie masz?
- W WBK zaczęłam pracować w 1. sierpnia. Mam umowę na 3 miesiące, czyli do końca października. Załóżmy, że przedłużą mi umowę, i dadzą mi ją fizycznie do ręki ok. 15 listopada. Wtedy musiałabym złożyć wniosek, czekać aż mi go wyrobią, wysłać go do domu, mama musiałaby jechać do Lwowa, stać w kilometrowej kolejce, później czekać kilka dni na wizę, Paweł, nie ma szans.
- A Wielkanoc kiedy wypada?
- Czekaj - (jej wzrok utkwił w Nokii) - 12. kwietnia.
- No to robimy zaproszenie na 12. kwietnia, a póki co Boże Narodzenie spędzimy na Ukrainie. Możemy nawet poświętować dwa razy. Zachodnie święta u moich rodziców, wschodnie u Ciebie. Co Ty na to?
- A będziesz miał wolne w pracy i na uczelni?
- W pracy tak, a na uczelni sobie zrobię.
I tak przepisy prawne zaplanowały nam Święta już we wrześniu.
- Nie no, Paweł, własnej matki nie mogę zaprosić na święta do domu!
- Dlaczego?
- Byłam w urzędzie. I jest problem! Bo, żeby moja mama dostała wizę, muszę mieć zaproszenie wyrobione przez Urząd Wojewódzki, a żeby wyrobić zaproszenie dla mamy, muszę mieć za co ją utrzymać.
- Przecież masz oszczędności.
- Muszę mieć umowę o pracę na czas jej pobytu w Polsce.
- A nie masz?
- W WBK zaczęłam pracować w 1. sierpnia. Mam umowę na 3 miesiące, czyli do końca października. Załóżmy, że przedłużą mi umowę, i dadzą mi ją fizycznie do ręki ok. 15 listopada. Wtedy musiałabym złożyć wniosek, czekać aż mi go wyrobią, wysłać go do domu, mama musiałaby jechać do Lwowa, stać w kilometrowej kolejce, później czekać kilka dni na wizę, Paweł, nie ma szans.
- A Wielkanoc kiedy wypada?
- Czekaj - (jej wzrok utkwił w Nokii) - 12. kwietnia.
- No to robimy zaproszenie na 12. kwietnia, a póki co Boże Narodzenie spędzimy na Ukrainie. Możemy nawet poświętować dwa razy. Zachodnie święta u moich rodziców, wschodnie u Ciebie. Co Ty na to?
- A będziesz miał wolne w pracy i na uczelni?
- W pracy tak, a na uczelni sobie zrobię.
I tak przepisy prawne zaplanowały nam Święta już we wrześniu.
poniedziałek, 15 września 2008
Nowe wyzwanie...
Podczas pobytu w Ivano-Frankivsku wpadliśmy na pomysł. Na Boże Narodzenie sprowadzimy mamę do Polski. Oj, będzie się działo!
wtorek, 29 lipca 2008
Kolejna karta
Wyjechałem za chlebem do Szkocji. Dni dłużą się niesamowicie. Piękny Edynburg jest jednak dla mnie cieniem Krakowa. Chodząc po okolicznych zamkach wciąż myślę o zamku nad Wisłą i przechadzającej się u jego stóp księżniczce.
Zastanawiałem się nad możliwością wyrobienia Ewuni wizy. I tak musi szukać nowej pracy, więc właściwie nic ją nie trzyma. Niestety okazuje się, że jest z tym mnóstwo problemów. Nie mówię już o konieczności przedstawienia bilingów telefonicznych, wspólnych zdjęć, korespondencji tradycyjnej (która w naszym przypadku nie istnieje, o zgrozo! XXI wiek) i elektronicznej...
Wieczorem wyszedłem na spacer w stronę Craigmillar Castle. Słysząc o kolejnych historiach pobicia moich rodaków z niepewnością reagowałem na głośne zachowanie miejscowej młodzieży. Starając się jednak opanować wewnętrzne lęki wyciągnąłem telefon...
Miła pani oznajmiła mi, że za rozmowę nic nie zapłacę. Połączyłem się z numerem dostępowym jednego z operatorów Voipowych, następnie uzyskałem połączenie z numerem stacjonarnym u nas w domu.
- Cześć Słoneczko!
- Pawełku, gdzie jesteś? Jakieś dziwne głosy słyszę.
- Idę na zamek - odpowiedziałem nieco teatralnie.
- W nocy?
- Jakiej nocy? Aha, bo u was jest już prawie jedenasta... Ewuniu, tutaj jest zupełnie jasno. Słońce jeszcze nie zaszło, jest trochę wietrznie, ale da się wytrzymać. Na szczęście dzisiaj nie lało.
- Dobrze, dobrze, robisz z siebie bohatera, a później będziesz cierpiał z powodu przewianych pleców. Poza tym nie chciałabym, żebyś chodził po nocy.
- Ewu...
- A jak Cię ktoś napadnie? Słyszałeś, że pobili Polaka w Exeter!
- Ewuniu, ale to Anglia, u nas jest spokojnie - próbowałem nieumiejętnie skłamać.
- No dobrze, jesteś dużym chłopcem, wiesz co robisz, ale bądź ostrożny. Pochwalę Ci się...
- No dawaj!
- Dostałam dzisiaj... kartę.
- Czyli mamy spokój?
- Tak, do czerwca 2009.
- Deo gratias.
- Szukaj teraz nowej pracy.
- Mam coś na oku, ale o tym powiem Ci w przyszły poniedziałek, a teraz idę spać, bo póki co, za osiem godzin muszę wstawać i do wydawnictwa, a Ty też idź już do domu i spać. Dobrze?
- Dobrze. Dobrej nocy Ci życzę! Całuję Ewuniu!
- Pa, Pawełku.
Zastanawiałem się nad możliwością wyrobienia Ewuni wizy. I tak musi szukać nowej pracy, więc właściwie nic ją nie trzyma. Niestety okazuje się, że jest z tym mnóstwo problemów. Nie mówię już o konieczności przedstawienia bilingów telefonicznych, wspólnych zdjęć, korespondencji tradycyjnej (która w naszym przypadku nie istnieje, o zgrozo! XXI wiek) i elektronicznej...
Wieczorem wyszedłem na spacer w stronę Craigmillar Castle. Słysząc o kolejnych historiach pobicia moich rodaków z niepewnością reagowałem na głośne zachowanie miejscowej młodzieży. Starając się jednak opanować wewnętrzne lęki wyciągnąłem telefon...
Miła pani oznajmiła mi, że za rozmowę nic nie zapłacę. Połączyłem się z numerem dostępowym jednego z operatorów Voipowych, następnie uzyskałem połączenie z numerem stacjonarnym u nas w domu.
- Cześć Słoneczko!
- Pawełku, gdzie jesteś? Jakieś dziwne głosy słyszę.
- Idę na zamek - odpowiedziałem nieco teatralnie.
- W nocy?
- Jakiej nocy? Aha, bo u was jest już prawie jedenasta... Ewuniu, tutaj jest zupełnie jasno. Słońce jeszcze nie zaszło, jest trochę wietrznie, ale da się wytrzymać. Na szczęście dzisiaj nie lało.
- Dobrze, dobrze, robisz z siebie bohatera, a później będziesz cierpiał z powodu przewianych pleców. Poza tym nie chciałabym, żebyś chodził po nocy.
- Ewu...
- A jak Cię ktoś napadnie? Słyszałeś, że pobili Polaka w Exeter!
- Ewuniu, ale to Anglia, u nas jest spokojnie - próbowałem nieumiejętnie skłamać.
- No dobrze, jesteś dużym chłopcem, wiesz co robisz, ale bądź ostrożny. Pochwalę Ci się...
- No dawaj!
- Dostałam dzisiaj... kartę.
- Czyli mamy spokój?
- Tak, do czerwca 2009.
- Deo gratias.
- Szukaj teraz nowej pracy.
- Mam coś na oku, ale o tym powiem Ci w przyszły poniedziałek, a teraz idę spać, bo póki co, za osiem godzin muszę wstawać i do wydawnictwa, a Ty też idź już do domu i spać. Dobrze?
- Dobrze. Dobrej nocy Ci życzę! Całuję Ewuniu!
- Pa, Pawełku.
poniedziałek, 23 czerwca 2008
Przesłuchanie
Na dziesiątą byliśmy dziś umówieni w urzędzie do spraw obcokrajowców. Staraliśmy się aby się nie spóźnić, mimo ogromnych korków w mieście. Na szczęście się udało. Niestety musieliśmy trochę poczekać przed przesłuchaniem, gdyż pani prowadząca naszą sprawę zapomniała sobie o nas.
W końcu przyjęła Ewunię. Rozmowa trwała jakieś 20 minut, po czym zostałem poproszony za metalowe drzwi.
- Proszę o dowód tożsamości.
Pani przepisała potrzebne dane, pouczyła o odpowiedzialności karnej za podawanie rzeczy nie zgodnych ze stanem faktycznym i zaczęła grzecznie pytać i spisywać protokół.
Jak długo się państwo znają, kiedy się państwo poznali, kiedy poznał pan rodzinę żony, kiedy żona poznała pańską rodzinę, gdzie państwo mieszkają, jaki jest pana adres zameldowania, jaki jest adres zameldowania żony, kim jest osoba która zameldowała pańską żonę, czy żona ma rodzeństwo, czy pan ma rodzeństwo, ile, w jakim wieku, jak wyglądał państwa ślub, czy zamierzają państwo wziąć ślub kościelny, jak wyglądał państwa wczorajszy wieczór.
I tyle.
Bez pytań intymnych, niegrzecznych, wszystko na poziomie.
Do zobaczenia Pani za rok!
W końcu przyjęła Ewunię. Rozmowa trwała jakieś 20 minut, po czym zostałem poproszony za metalowe drzwi.
- Proszę o dowód tożsamości.
Pani przepisała potrzebne dane, pouczyła o odpowiedzialności karnej za podawanie rzeczy nie zgodnych ze stanem faktycznym i zaczęła grzecznie pytać i spisywać protokół.
Jak długo się państwo znają, kiedy się państwo poznali, kiedy poznał pan rodzinę żony, kiedy żona poznała pańską rodzinę, gdzie państwo mieszkają, jaki jest pana adres zameldowania, jaki jest adres zameldowania żony, kim jest osoba która zameldowała pańską żonę, czy żona ma rodzeństwo, czy pan ma rodzeństwo, ile, w jakim wieku, jak wyglądał państwa ślub, czy zamierzają państwo wziąć ślub kościelny, jak wyglądał państwa wczorajszy wieczór.
I tyle.
Bez pytań intymnych, niegrzecznych, wszystko na poziomie.
Do zobaczenia Pani za rok!
sobota, 21 czerwca 2008
Ślub
Wstaliśmy dość wcześnie. Trzeba było się przygotować, bo korki do M-c ogromne. Wyjechaliśmy godzinę przed uroczystością, i na miejscu byliśmy niemalże punktualnie. Przywitała nas pani zastępca kierownika, poprosiła by chwilę poczekać.
W końcu zaczęło się.
Przywitała nas oficjalnie zza antycznego stolika (nas, świadków i panią fotograf). Następnie dała dziesięciominutowy wykład z pedagogiki rodzinnej. Później powtarzaliśmy niesakramentalne słowa: świadoma(y) praw i obowiązków. Tak więc po piętnastu minutach od wejścia na salę byliśmy według prawa polskiego mężem i żoną. Sama uroczystość zdawała się być bardzo oficjalna, rzekłbym drętwa, ale dla nas nie było to najistotniejsze. Chciały urzędy papierka, że jesteśmy razem? Będą go miały. Mamy mieszkać razem? Ok, będziemy, nikt nie udowodni, że śpimy w różnych pokojach.
A dla nas prywatnie co się zmieniło? Myślę, że będzie więcej spokoju, możliwości planowania następnych miesięcy lat. Jesteśmy z Ewunią ludźmi wierzącymi, zatem chcemy pobrać się w kościele. Uroczystość z 21 czerwca będzie naszą tajemnicą.
W końcu zaczęło się.
Przywitała nas oficjalnie zza antycznego stolika (nas, świadków i panią fotograf). Następnie dała dziesięciominutowy wykład z pedagogiki rodzinnej. Później powtarzaliśmy niesakramentalne słowa: świadoma(y) praw i obowiązków. Tak więc po piętnastu minutach od wejścia na salę byliśmy według prawa polskiego mężem i żoną. Sama uroczystość zdawała się być bardzo oficjalna, rzekłbym drętwa, ale dla nas nie było to najistotniejsze. Chciały urzędy papierka, że jesteśmy razem? Będą go miały. Mamy mieszkać razem? Ok, będziemy, nikt nie udowodni, że śpimy w różnych pokojach.
A dla nas prywatnie co się zmieniło? Myślę, że będzie więcej spokoju, możliwości planowania następnych miesięcy lat. Jesteśmy z Ewunią ludźmi wierzącymi, zatem chcemy pobrać się w kościele. Uroczystość z 21 czerwca będzie naszą tajemnicą.
poniedziałek, 16 czerwca 2008
Telefon
Do ślubu coraz bliżej. Niby miała to być dla nas tylko formalność, a odczuwamy pewną tremę. Mamy już obrączki, kierowcę, czy raczej kierownicę, która zawiezie nas na uroczystość. Świadkami będzie kumpel z ławki szkolnej pana młodego, oraz w ostatnim czasie bliska nam pani doktor z jednego z uniwersytetów.
Dzisiaj szukając rachunków, by zapłacic za internet, zaniepokoił mnie telefon. Okazało się, że dzwoni pani z USC, aby zapytac... no właśnie - czy mają państwo wizę. Zaniepokoiła się, że nie dzwonimy, bo urząd ma nową linię telefoniczną i zmienione numery. Musiałem ją uspokoic, że ślub się odbędzie... więc do zobaczenia!
Dzisiaj szukając rachunków, by zapłacic za internet, zaniepokoił mnie telefon. Okazało się, że dzwoni pani z USC, aby zapytac... no właśnie - czy mają państwo wizę. Zaniepokoiła się, że nie dzwonimy, bo urząd ma nową linię telefoniczną i zmienione numery. Musiałem ją uspokoic, że ślub się odbędzie... więc do zobaczenia!
poniedziałek, 5 maja 2008
Pani kierowniczko!
Wstaliśmy dzisiaj wcześnie rano, aby jak najszybciej pojechać do M-ic. Na miejscu byliśmy kilka minut po godzinie ósmej. Wielkie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że "pani kierownik rozpoczyna dziś pracę o 9.00". Nigdzie nie było takiej informacji, a do wróżki nie chodzimy, więc mieliśmy dobre czterdzieści minut na spacer w deszczu.
W końcu wskazówki zegara nieśmiało zbliżyły się do godziny, zero, a my, równie nieśmiale podeszliśmy do urzędu. Czekaliśmy w korytarzu jeszcze kilka minut, zanim nas poproszono, w końcu usiedliśmy, w równie krępującej odległości do pani kierowniczki, jak poprzednio. Usłyszeliśmy to samo pouczenie co w środę, że Ewuni kończy się wiza, i musi koniecznie mieć nową, gdyż w przeciwnym razie nie będziemy mogli wziąć ślubu. Pani dyrektor, przepraszam, pani kierownik, nie zważała na próby skrócenia tej mowy, pokusiła się nawet, aby przytoczyć nam jakieś rozporządzenie. Następnie jedna z pań, wpisała wszystkie nasze dane do komputera, wykonała wydruk i poprosiła o podpisanie oświadczenia o braku przeszkód. Później przystąpiliśmy do bardziej przyjemnych spraw... wpłata w kasie 84 złoty. Wróciliśmy do pań w gabinecie i poprosiliśmy o zaświadczenie o potwierdzeniu złożenia dokumentów, abyśmy mogli starać się o wizę. Pani dyrektor zleciła przygotowanie podania o wydanie tegoż dokumentu, następnie o wpłacenie 26 złoty do kasy.
Gdy wróciliśmy z kwitkiem, usłyszeliśmy na korytarzu hałas, bo wydawane dźwięki nie ośmielę się nazwać śpiewem. Wszedł pewien pijany, chyba tatuś nowonarodzonego, i śpiewając: "Pobłogosław Jezu drogi" oznajmił swoją obecność w USC. Panie poprosiły go o poczekanie w kolejce, a ja pomogłem otworzyć mu drzwi.
Wreszcie otrzymaliśmy zaświadczenie i radosnym krokiem wyszliśmy na ulice M-ic. Troszkę pomyliliśmy drogę, gdy Ewuni zadzwonił telefon.
- Tak, aha, tak, tak, dobrze.
- Paweł, musimy wracać. Pani zapomniała o czymś ważnym w zaświadczeniu co powoduje jego nieważność.
- No to trudno, wracamy.
- Czekaj, muszę odwołać dzisiejsze korepetycje, bo przecież nie zdążymy.
Ewunia napisała sms'a, gdyż "uczeń" nie odbierał. Po kilku minutach doszliśmy do gabinetu pani dyrektor.
Śmiać i kląć chciało się nam, gdy zobaczyliśmy ten bardzo ważny brak powodujący nieważność zaświadczenia. Nowe zaświadczenie różniło się wzmianką: "gdyż wiza kończy się pani Ewie"... i tu nastąpiła data...
Pozostaje spytać, czy wszyscy urzędnicy są tacy, eh...
W końcu wskazówki zegara nieśmiało zbliżyły się do godziny, zero, a my, równie nieśmiale podeszliśmy do urzędu. Czekaliśmy w korytarzu jeszcze kilka minut, zanim nas poproszono, w końcu usiedliśmy, w równie krępującej odległości do pani kierowniczki, jak poprzednio. Usłyszeliśmy to samo pouczenie co w środę, że Ewuni kończy się wiza, i musi koniecznie mieć nową, gdyż w przeciwnym razie nie będziemy mogli wziąć ślubu. Pani dyrektor, przepraszam, pani kierownik, nie zważała na próby skrócenia tej mowy, pokusiła się nawet, aby przytoczyć nam jakieś rozporządzenie. Następnie jedna z pań, wpisała wszystkie nasze dane do komputera, wykonała wydruk i poprosiła o podpisanie oświadczenia o braku przeszkód. Później przystąpiliśmy do bardziej przyjemnych spraw... wpłata w kasie 84 złoty. Wróciliśmy do pań w gabinecie i poprosiliśmy o zaświadczenie o potwierdzeniu złożenia dokumentów, abyśmy mogli starać się o wizę. Pani dyrektor zleciła przygotowanie podania o wydanie tegoż dokumentu, następnie o wpłacenie 26 złoty do kasy.
Gdy wróciliśmy z kwitkiem, usłyszeliśmy na korytarzu hałas, bo wydawane dźwięki nie ośmielę się nazwać śpiewem. Wszedł pewien pijany, chyba tatuś nowonarodzonego, i śpiewając: "Pobłogosław Jezu drogi" oznajmił swoją obecność w USC. Panie poprosiły go o poczekanie w kolejce, a ja pomogłem otworzyć mu drzwi.
Wreszcie otrzymaliśmy zaświadczenie i radosnym krokiem wyszliśmy na ulice M-ic. Troszkę pomyliliśmy drogę, gdy Ewuni zadzwonił telefon.
- Tak, aha, tak, tak, dobrze.
- Paweł, musimy wracać. Pani zapomniała o czymś ważnym w zaświadczeniu co powoduje jego nieważność.
- No to trudno, wracamy.
- Czekaj, muszę odwołać dzisiejsze korepetycje, bo przecież nie zdążymy.
Ewunia napisała sms'a, gdyż "uczeń" nie odbierał. Po kilku minutach doszliśmy do gabinetu pani dyrektor.
Śmiać i kląć chciało się nam, gdy zobaczyliśmy ten bardzo ważny brak powodujący nieważność zaświadczenia. Nowe zaświadczenie różniło się wzmianką: "gdyż wiza kończy się pani Ewie"... i tu nastąpiła data...
Pozostaje spytać, czy wszyscy urzędnicy są tacy, eh...
środa, 30 kwietnia 2008
USC w małej gminie.
Pojechaliśmy do M-ic. Kupę czasu straciliśmy w korkach. Jeszcze zapomnieliśmy wziąć gotówki i szukaliśmy jakiegokolwiek bankomatu. Ale zdążyliśmy do urzędu 14:40, dwadzieścia minut, myślałem, że będzie wystarczające by załatwić naszą sprawę. Okazało się, że nie. Pani urzędnika oznajmiła nam, siedząc od nas w odległości minimum pięciu metrów, że za późno przyjechaliśmy, i że to nasz problem, że staliśmy w korkach i mieszkamy tak daleko od M-ic. Wzięła jedynie dokumenty i co ważniejsze, zarezerwowała wstępnie 21 czerwca jako termin naszego ślubu, pod warunkiem, że z dokumentami będzie wszystko w porządku. Musimy tam jeszcze raz pojechać i osobiście "złożyć zapewnienie o braku przeszkód". Chore to wszystko.
Za kilka dni święto narodowe. Wszystkiego dobrego Polsko! Bądź trochę łaskawsza dla swoich obywateli (i obcokrajowców).
Za kilka dni święto narodowe. Wszystkiego dobrego Polsko! Bądź trochę łaskawsza dla swoich obywateli (i obcokrajowców).
poniedziałek, 28 kwietnia 2008
Ujednolicenie...
Byliśmy w komunistycznym urzędzie stanu cywilnego, w naszym mieście. Grupka kłócących się ludzi, nie zwracamy na nich uwagi. Przechodzimy dalej, do poczekalni przed pokój w którym zadecydują się nasze losy. Wychodzi z niego kobieta, z którą zamieniłem kilka zdań. Po piętnastu minutach zostaliśmy poproszeni.
- Słucham państwa - urzędniczka popatrzyła na nas jakbyśmy w czymś jej przeszkadzali.
- Chcielibyśmy wziąć ślub, w naszym przypadku międzynarodowy.
- Pan jest...
- Jestem Polakiem.
- Proszę dowód i skrócony akt urodzenia - Kobieta wzięła moje dokumenty, rzuciła okiem, spojrzała na Ewunię. - A pani?
- Mam obywatelstwo ukraińskie. - Ewunia podała jej paszport, i resztę papierów. Urzędniczka zaczęła przeglądać.
- No tak, taaaak, będziemy mieli problem z ujednoliceniem danych... Proszę wyjść ze mną, muszę zapytać kierownika.
Wyszliśmy wyproszeni z gabinetu, Ewunia pozwoliła sobie w czasie nieobecności urzędniczki na kilka dobitnych określeń co o tym wszystkim sądzi.
Proszę za mną - zwróciła się ponownie rudowłosa urzędniczka otwierając ponownie drzwi pokoju.
- Musi pani pozyskać świadectwo urodzenia po ukraińsku i dopiero je przetłumaczyć, bo mamy nieścisłość danych.
- Ale proszę pani, przecież mam oryginalne świadectwo, czy jest ono nieważne?
- Jest ważne, ale proszę pozyskać takie (ukazała nam ksero ukraińskiego dokumentu).
- Rozumiem, że chodzi o tłumaczenie imienia ojca Ewy? - zapytałem.
- Tak, nie mogą być dwa imiona.
- Proszę pani, ale Nikołaj i Mykoła to równoważne imiona. Po polsku znaczą nie mniej nie więcej Mikołaj. Można przecież sprawdzić w książkach z imionami.
- Proszę pana, my nie możemy się domyślać, więc proszę postarać się o ten dokument.
- Zdaje sobie pani sprawę, że przez taką biurokrację stracimy jakieś 300 złoty? Bo to wyrzucenie pieniędzy w błoto.
- Ja panu nic nie poradzę, jeśli chce pan, proszę iść do kierownika.
- A owszem, dziekuję, i do widzenia.
Wyszliśmy na korytarz, po czym skierowaliśmy się do gabinetu dyrektor. Próbowaliśmy ją jakoś przekonać co do naszych racji, nie udało się.
- W takim razie załatwię inne tłumaczenie (specjalnie zaakcentowałem słowo "załatwię".
- Co to znaczy załatwię?
- Mówię Pani, że to kwestia tłumaczenia. Nie będziemy jechać na Ukrainę, albo włóczyć się po konsulatach, aby dostać ujednolicenie imienia.
Opuściliśmy jej pokój, wyszliśmy z urzędu.
- Pawełku, nienawidzę tej biurokracji, tych urzędów. Zawsze przypomina mi się w takich chwilach: "My mamy prawo, a według prawa powinien umrzeć". I zabili Jezusa... A ja ile już nerwów straciłam, nie mam już siły na to.
- Jadę do tłumacza.
- Po co? Przecież on nic nie może zrobić. Mogę zadzwonić z Twojego telefonu do mamy? Zapytam, może mi weźmie świadectwo urodzenia.
- Pewnie. Tylko zadzwonimy przez ten tani numer esiptelu, żebyśmy się z torbami nie puścili.
Ewunia zadzwoniła, pogadała... Święta na Ukrainie, do dziesiątego wolne, nic się nie załatwi.
- Ewuniu, jadę do tłumacza, załatwię coś!
No i załatwiłem, wystarczył dopisek: Nikołaj (=Mykoła w języku ukraińskim). Tłumacz zapewnił, że w takiej konfiguracji nie powinni się przyczepić, a my zrezygnowaliśmy z USC w wielkim mieście, jedziemy do małych gmin!
- Słucham państwa - urzędniczka popatrzyła na nas jakbyśmy w czymś jej przeszkadzali.
- Chcielibyśmy wziąć ślub, w naszym przypadku międzynarodowy.
- Pan jest...
- Jestem Polakiem.
- Proszę dowód i skrócony akt urodzenia - Kobieta wzięła moje dokumenty, rzuciła okiem, spojrzała na Ewunię. - A pani?
- Mam obywatelstwo ukraińskie. - Ewunia podała jej paszport, i resztę papierów. Urzędniczka zaczęła przeglądać.
- No tak, taaaak, będziemy mieli problem z ujednoliceniem danych... Proszę wyjść ze mną, muszę zapytać kierownika.
Wyszliśmy wyproszeni z gabinetu, Ewunia pozwoliła sobie w czasie nieobecności urzędniczki na kilka dobitnych określeń co o tym wszystkim sądzi.
Proszę za mną - zwróciła się ponownie rudowłosa urzędniczka otwierając ponownie drzwi pokoju.
- Musi pani pozyskać świadectwo urodzenia po ukraińsku i dopiero je przetłumaczyć, bo mamy nieścisłość danych.
- Ale proszę pani, przecież mam oryginalne świadectwo, czy jest ono nieważne?
- Jest ważne, ale proszę pozyskać takie (ukazała nam ksero ukraińskiego dokumentu).
- Rozumiem, że chodzi o tłumaczenie imienia ojca Ewy? - zapytałem.
- Tak, nie mogą być dwa imiona.
- Proszę pani, ale Nikołaj i Mykoła to równoważne imiona. Po polsku znaczą nie mniej nie więcej Mikołaj. Można przecież sprawdzić w książkach z imionami.
- Proszę pana, my nie możemy się domyślać, więc proszę postarać się o ten dokument.
- Zdaje sobie pani sprawę, że przez taką biurokrację stracimy jakieś 300 złoty? Bo to wyrzucenie pieniędzy w błoto.
- Ja panu nic nie poradzę, jeśli chce pan, proszę iść do kierownika.
- A owszem, dziekuję, i do widzenia.
Wyszliśmy na korytarz, po czym skierowaliśmy się do gabinetu dyrektor. Próbowaliśmy ją jakoś przekonać co do naszych racji, nie udało się.
- W takim razie załatwię inne tłumaczenie (specjalnie zaakcentowałem słowo "załatwię".
- Co to znaczy załatwię?
- Mówię Pani, że to kwestia tłumaczenia. Nie będziemy jechać na Ukrainę, albo włóczyć się po konsulatach, aby dostać ujednolicenie imienia.
Opuściliśmy jej pokój, wyszliśmy z urzędu.
- Pawełku, nienawidzę tej biurokracji, tych urzędów. Zawsze przypomina mi się w takich chwilach: "My mamy prawo, a według prawa powinien umrzeć". I zabili Jezusa... A ja ile już nerwów straciłam, nie mam już siły na to.
- Jadę do tłumacza.
- Po co? Przecież on nic nie może zrobić. Mogę zadzwonić z Twojego telefonu do mamy? Zapytam, może mi weźmie świadectwo urodzenia.
- Pewnie. Tylko zadzwonimy przez ten tani numer esiptelu, żebyśmy się z torbami nie puścili.
Ewunia zadzwoniła, pogadała... Święta na Ukrainie, do dziesiątego wolne, nic się nie załatwi.
- Ewuniu, jadę do tłumacza, załatwię coś!
No i załatwiłem, wystarczył dopisek: Nikołaj (=Mykoła w języku ukraińskim). Tłumacz zapewnił, że w takiej konfiguracji nie powinni się przyczepić, a my zrezygnowaliśmy z USC w wielkim mieście, jedziemy do małych gmin!
poniedziałek, 21 kwietnia 2008
Zezwolenie!
- Mam!
- (szeptem) Ewuniu? Wiesz, za bardzo nie mogę teraz rozmawiać. Jestem na wykładzie... A co masz? - ciekawość nie pozwoliła mi zamilczeć w tej chwili, więc coraz niżej schodziłem do parteru na sali wykładowej.
- No to pozwolenie. Mój kraj zgodził się, byśmy mogli się pobrać. Wiesz ile to zajęło? 30 minut! I możesz dopisać do rachunków 315 złoty. No to teraz twój ruch.
- Chyba nasz, bo jeszcze musisz oświadczenie złożyć w Urzędzie Stanu Cywilnego. Rozumiem, że chcesz bym to przetłumaczył... Zrobię to w czwartek.
- Pawełku, długi weekend będzie...
- No, OK, pójdę dzisiaj, a teraz do usłyszenia!
- Pa!
Pojechałem do ulubionego tłumacza, szybko załatwiłem sprawę. Był problem z aktem urodzenia Ewuni, bo papiery ma radzieckie, a to powoduje problem, bo potwierdzić może je tłumacz rosyjsko-polski, nie ukraiński. Tak więc musimy te kilka dni poczekać, zanim Pan Witek potwierdzi to u kogoś kompetentnego.
- (szeptem) Ewuniu? Wiesz, za bardzo nie mogę teraz rozmawiać. Jestem na wykładzie... A co masz? - ciekawość nie pozwoliła mi zamilczeć w tej chwili, więc coraz niżej schodziłem do parteru na sali wykładowej.
- No to pozwolenie. Mój kraj zgodził się, byśmy mogli się pobrać. Wiesz ile to zajęło? 30 minut! I możesz dopisać do rachunków 315 złoty. No to teraz twój ruch.
- Chyba nasz, bo jeszcze musisz oświadczenie złożyć w Urzędzie Stanu Cywilnego. Rozumiem, że chcesz bym to przetłumaczył... Zrobię to w czwartek.
- Pawełku, długi weekend będzie...
- No, OK, pójdę dzisiaj, a teraz do usłyszenia!
- Pa!
Pojechałem do ulubionego tłumacza, szybko załatwiłem sprawę. Był problem z aktem urodzenia Ewuni, bo papiery ma radzieckie, a to powoduje problem, bo potwierdzić może je tłumacz rosyjsko-polski, nie ukraiński. Tak więc musimy te kilka dni poczekać, zanim Pan Witek potwierdzi to u kogoś kompetentnego.
piątek, 18 kwietnia 2008
Nie taki diabeł? A jednak!
No i cały nasz misterny plan... Tłumaczenie nie przeszło. Dlaczego? Bo polskie imiona na ukraińskie się nie tłumaczy. No, ale mądry Polak (i Ukrainka) po szkodzie. Jednak dobrze się złożyło, że trafiliśmy na dobrego tłumacza, z którym można coś wynegocjować. Jakby co, to służę poradą, i danymi teleadresowymi. Za mój dowód wziął 40 złoty. Ciąg dalszy w następnym tygodniu.
czwartek, 17 kwietnia 2008
Tłumacz przysięgły - redukcja kosztów
Tłumaczenie jednej strony tekstu z polskiego na ukraiński to koszt ok. 50 złoty z Vat. Jeśli będziemy mieć do przetłumaczenia kilka takich tekstów, wzbogacimy tłumaczy przysięgłych o kwotę niebagatelną. Podjąłem się zatem sztuki niemałej. Sami przetłumaczymy tekst, a potem uwierzytelnimy. Bo jaki jest problem w przekładzie dowodu osobistego? Albo aktu urodzenia z ZSRR, jeśli posiadamy jego przetłumaczone ksero?
Godzinę temu zacząłem, teraz tylko wydrukować i zanieść do tłumacza. Aha, no i jeszcze Ewunia musi na to rzucić okiem. Uda się? Musi!
Godzinę temu zacząłem, teraz tylko wydrukować i zanieść do tłumacza. Aha, no i jeszcze Ewunia musi na to rzucić okiem. Uda się? Musi!
Konsulat Generalny Ukrainy
Mieliśmy śliczną pogodę we wtorek, nie to co dzisiaj. Szedłem tak wzdłuż budynków uczelni, gdy zadzwoniła Ewunia.
- Cześć Paweł, chciałam Ci się pożalić.
- No dawaj.
- Stoję przed konsulatem. Strasznie dużo ludzi, a ja stoję na zewnątrz. I nie wiem co tam się w środku dzieje, co robią. Nie wiem ile tu jeszcze wytrzymam. Poza tym muszę iść do wydawnictwa. Wspominałam ci, że możesz mieć zlecenie?
- Jakie?
- Mamy katalog w pdfie, trzeba go przerobić, wpisać to moje tłumaczenie, dasz radę?
- No nie wiem, do tego trzeba porządnych programów, ale rozejrzę się, może są jakieś free.
- Myślę, że warto trochę nad tym posiedzieć, bo Leon szuka kogoś do tej edycji, ale strasznie dużo żądają.
- Ile?
- Ponad tysiąc za niemalże 40 stron.
- Dobra, posiedzę nad tym. No a co z tym... Halo? Ewuniu? No tak, telefon padł.
(...)
Wieczór był spokojny, taki ciepły. Ewunia przyszła zadowolona po dniu pracy.
- Wiesz, Leon chce zacząć procedurę załatwiania mi zezwolenia na pracę. No i mu powiedziałam, że się chajtamy.
- Bardzo się cieszę, że Cię cenią. No, ale oszczędzisz mu roboty! Jak tam konsulat?
- Dobrze, dali mi urzędowe papierki, pani na mnie nawet nie spojrzała, ale nie muszę jechać na Ukrainę. Zmieniły się te przepisy, wszystko można załatwić w Polsce.
- No, to jest bardzo dobra wiadomość.
- Tak więc poproszę od Ciebie tłumaczenie dowodu i aktu urodzenia.
- Poszukam tłumacza w necie, może uda się znaleźć poniżej 50 złoty.
(chyba raczej się nie uda...)
- Cześć Paweł, chciałam Ci się pożalić.
- No dawaj.
- Stoję przed konsulatem. Strasznie dużo ludzi, a ja stoję na zewnątrz. I nie wiem co tam się w środku dzieje, co robią. Nie wiem ile tu jeszcze wytrzymam. Poza tym muszę iść do wydawnictwa. Wspominałam ci, że możesz mieć zlecenie?
- Jakie?
- Mamy katalog w pdfie, trzeba go przerobić, wpisać to moje tłumaczenie, dasz radę?
- No nie wiem, do tego trzeba porządnych programów, ale rozejrzę się, może są jakieś free.
- Myślę, że warto trochę nad tym posiedzieć, bo Leon szuka kogoś do tej edycji, ale strasznie dużo żądają.
- Ile?
- Ponad tysiąc za niemalże 40 stron.
- Dobra, posiedzę nad tym. No a co z tym... Halo? Ewuniu? No tak, telefon padł.
(...)
Wieczór był spokojny, taki ciepły. Ewunia przyszła zadowolona po dniu pracy.
- Wiesz, Leon chce zacząć procedurę załatwiania mi zezwolenia na pracę. No i mu powiedziałam, że się chajtamy.
- Bardzo się cieszę, że Cię cenią. No, ale oszczędzisz mu roboty! Jak tam konsulat?
- Dobrze, dali mi urzędowe papierki, pani na mnie nawet nie spojrzała, ale nie muszę jechać na Ukrainę. Zmieniły się te przepisy, wszystko można załatwić w Polsce.
- No, to jest bardzo dobra wiadomość.
- Tak więc poproszę od Ciebie tłumaczenie dowodu i aktu urodzenia.
- Poszukam tłumacza w necie, może uda się znaleźć poniżej 50 złoty.
(chyba raczej się nie uda...)
poniedziałek, 14 kwietnia 2008
Na Ziemię Ukrainską
Siedzę na ławce patrząc w niebo... Dzwoni Nokia...
- Cześć Ewuniu!
- Cześć. Pawełku byłam dzisiaj w konsulacie, wyobraź sobie, że go przenieśli. Tak więc nic się nie dowiedziałam. Najgorsze, że jest czynny tylko trzy dni w tygodniu w godzinach mojej pracy.
- Ze mną raczej nie będą chcieli rozmawiać.
- No wiem, że muszę tam iść.
- A kiedy byś jechała na Ukrainę?
- Wiesz, muszę pomyśleć. Jeżeli ksiądz Rafał przyjedzie w tym tygodniu to pojadę z nim, a jeśli nie, to jadę z Głowackimi do Przemyśla, akurat jadą do mamy Wioli, tam przenocuję, i na drugi dzień z rana bym jechała. Zobaczymy jak to jeszcze będzie. Wiesz jak nie lubię tymi brudnymi pociągami jeździć. No i dzisiaj jakoś tak się nie wyrabiam. Spóźnię się do pracy, będzie tragedia. Leon ostatnio trochę nerwowy się zrobił, i mam wrażenie, że sprawdza co robimy na komputerach. Jak będę tak nawalać, to zwolnią mnie, zanim mnie jeszcze zatrudnili. Pawełku, kończę!
Aha, bądź, w domu wieczorem, nie mam zajęć z Franciszkiem, to chciałabym pogadać, lecę, pa!
- Pa, Ewuniu, a jakbyś...
- pi, pi, pi, pi...
I takie są kobiety!
- Cześć Ewuniu!
- Cześć. Pawełku byłam dzisiaj w konsulacie, wyobraź sobie, że go przenieśli. Tak więc nic się nie dowiedziałam. Najgorsze, że jest czynny tylko trzy dni w tygodniu w godzinach mojej pracy.
- Ze mną raczej nie będą chcieli rozmawiać.
- No wiem, że muszę tam iść.
- A kiedy byś jechała na Ukrainę?
- Wiesz, muszę pomyśleć. Jeżeli ksiądz Rafał przyjedzie w tym tygodniu to pojadę z nim, a jeśli nie, to jadę z Głowackimi do Przemyśla, akurat jadą do mamy Wioli, tam przenocuję, i na drugi dzień z rana bym jechała. Zobaczymy jak to jeszcze będzie. Wiesz jak nie lubię tymi brudnymi pociągami jeździć. No i dzisiaj jakoś tak się nie wyrabiam. Spóźnię się do pracy, będzie tragedia. Leon ostatnio trochę nerwowy się zrobił, i mam wrażenie, że sprawdza co robimy na komputerach. Jak będę tak nawalać, to zwolnią mnie, zanim mnie jeszcze zatrudnili. Pawełku, kończę!
Aha, bądź, w domu wieczorem, nie mam zajęć z Franciszkiem, to chciałabym pogadać, lecę, pa!
- Pa, Ewuniu, a jakbyś...
- pi, pi, pi, pi...
I takie są kobiety!
piątek, 11 kwietnia 2008
start!
- Dzień dobry, Moje nazwisko Paweł Gołaś. Proszę Pani, chciałem zapytać czy urząd Stanu Cywilnego jest dziś czynny?
- Tak, a dlaczego miałby nie?
- No, nie wiem, nie jestem z Buska, więc się nie orientuję.
- A w jakiej sprawie?
- Potrzebuję akt skrócony ee...
- Skrócony akt urodzenia? A do czego Pan potrzebuje?
- Do zawarcia związku małżeńskiego.
- To proszę przyjechać przed czternastą, bo kasa jest do czternastej czynna.
- A jak już jesteśmy przy kasie, ile takie coś kosztuje?
- 22 złote.
- Dobrze, dziękuję. W takim razie do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
I pojechałem 2,5 godziny w jedną, tyleż samo w drugą, obiadek u cioci, i dobre lody w uzdrowisku. Ale papier w ręce. Ewuniu teraz Twój ruch.
- Tak, a dlaczego miałby nie?
- No, nie wiem, nie jestem z Buska, więc się nie orientuję.
- A w jakiej sprawie?
- Potrzebuję akt skrócony ee...
- Skrócony akt urodzenia? A do czego Pan potrzebuje?
- Do zawarcia związku małżeńskiego.
- To proszę przyjechać przed czternastą, bo kasa jest do czternastej czynna.
- A jak już jesteśmy przy kasie, ile takie coś kosztuje?
- 22 złote.
- Dobrze, dziękuję. W takim razie do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
I pojechałem 2,5 godziny w jedną, tyleż samo w drugą, obiadek u cioci, i dobre lody w uzdrowisku. Ale papier w ręce. Ewuniu teraz Twój ruch.
poniedziałek, 7 kwietnia 2008
jeszcze więcej ton...
- Ewuniu i jak tam?
- No mam wizę. 60 dni życia.
- Liczone z dniem dzisiejszym czy od dnia końca ważności karty?
- Na szczęście od dzisiaj. Wydaje mi się, że bardzo dobra jest ta kobieta. Widać, że chciała mi od początku pomóc, tylko tak jakby się bała.
- W końcu jest tylko urzędnikiem. Wiesz jak przeżywa swoją pracę Iwonka? Niby pełni rolę tylko urzędnika MOPSu, ale dużo ją to kosztuje. Ludzie ją przeklinają jak tracą pomoc. A Iwonka bierze sobie to do serca, wie, jak dużo od niej wymagają! Podobnie jak ta kobieta. W końcu prowadzi mnóstwo takich spraw jak Twoja. A na jakiej podstawie jest ta wiza?
(podaje mi paszport)
- No tak, z tego to ja nic nie odczytam. (śmiech). Jak spytają mnie kiedyś w Medyce jaki jest cel mojej podróży, powiem B3-art 4 &3 (śmiech).
- Tak, a ja będę z tobołkami sama na pociąg maszerować.
- No dobrze, a co napisała Ci Kasia?
- Okazało się, że tych papierków będzie jeszcze więcej. Polski UC nie potrzebuje tej biurokracji aż tak wiele, gorzej z ukrainskim. Zresztą czytaj:
- Co to jest to pierwsze?
- No to jest ten "wykup" co musisz zapłacić za mnie 300 złoty.
- Ja to potrzebuję czy Ty? (śmiech)
- No Ty! Widzisz, polskie dziewczyny są tansze. 84 złoty i już twoja. A tu, musisz się o Ukrainkę postarać! No i mojej mamie musisz zapłacić!
- A dostaniesz posag? Nie wiem czy mi się to opłaci?
- No pewnie! Dostanę fartuszki mamy, mogę dostać kota! (śmiech)
- To lepiej, żebyś nie dostawała posagu (śmiech). Wiesz, najgorsze będzie to tłumaczenie, z polskiego na ukraiński, z ukraińskiego na polski. Będzie trzeba szukać jakiegoś taniego tłumacza.
- Przetłumaczę to na Ukrainie.
- Mamy mniej niż miesiąc.
- Jakoś teraz ma przyjechać ksiądz Rafał, może by mnie zabrał. Nie przeżywałabym tych katuszy na granicy.
- To ja jadę do Buska po akt urodzenia.
- Po co?
- No muszę mieć.
- A nie masz w domu?
- (śmiech)
- Co w tym śmiesznego?
- To jest w Urzędzie Stanu Cywilnego, w miejscowości w której się urodziłem.
- Ale głupol z ciebie, Pawełku, akt urodzenia się ma w domu, tak jak dowód osobisty.
- Ewuniu... To jest w urzędzie. Trzeba po to jechać i zapłacić opłatę skarbową.
- A to se jedź!
- Mogę nie jechać!
- (śmiech) Dobra jedź!
- No mam wizę. 60 dni życia.
- Liczone z dniem dzisiejszym czy od dnia końca ważności karty?
- Na szczęście od dzisiaj. Wydaje mi się, że bardzo dobra jest ta kobieta. Widać, że chciała mi od początku pomóc, tylko tak jakby się bała.
- W końcu jest tylko urzędnikiem. Wiesz jak przeżywa swoją pracę Iwonka? Niby pełni rolę tylko urzędnika MOPSu, ale dużo ją to kosztuje. Ludzie ją przeklinają jak tracą pomoc. A Iwonka bierze sobie to do serca, wie, jak dużo od niej wymagają! Podobnie jak ta kobieta. W końcu prowadzi mnóstwo takich spraw jak Twoja. A na jakiej podstawie jest ta wiza?
(podaje mi paszport)
- No tak, z tego to ja nic nie odczytam. (śmiech). Jak spytają mnie kiedyś w Medyce jaki jest cel mojej podróży, powiem B3-art 4 &3 (śmiech).
- Tak, a ja będę z tobołkami sama na pociąg maszerować.
- No dobrze, a co napisała Ci Kasia?
- Okazało się, że tych papierków będzie jeszcze więcej. Polski UC nie potrzebuje tej biurokracji aż tak wiele, gorzej z ukrainskim. Zresztą czytaj:
від громадянина України
- довідка про сімейний стан видана органом реєстрації актів громадського стану за місцем постійного проживання заявника в Україні, обов’язково завірену в обласному управлінні юстиції;
- паспорт громадянина України для виїзду за кордон;
- свідоцтво про народження (оригінал);
- у випадку переміни імені та прізвища відповідне свідоцтво;
- тимчасова прописка в РП, дозвіл на тимчасове (постійне проживання).
від громадянина Республіки Польща
- оригінал, ксерокопія внутрішнього паспорта громадянина РП та переклад цього документа на українську мову, здійснений присяжним перекладачем;
- свідоцтво про народження (з аднотацією Відділу РАЦС із зворотньої сторони про відсутність шлюбу) та переклад цього документа на українську мову, здійснений присяжним перекладачем;
- Co to jest to pierwsze?
- No to jest ten "wykup" co musisz zapłacić za mnie 300 złoty.
- Ja to potrzebuję czy Ty? (śmiech)
- No Ty! Widzisz, polskie dziewczyny są tansze. 84 złoty i już twoja. A tu, musisz się o Ukrainkę postarać! No i mojej mamie musisz zapłacić!
- A dostaniesz posag? Nie wiem czy mi się to opłaci?
- No pewnie! Dostanę fartuszki mamy, mogę dostać kota! (śmiech)
- To lepiej, żebyś nie dostawała posagu (śmiech). Wiesz, najgorsze będzie to tłumaczenie, z polskiego na ukraiński, z ukraińskiego na polski. Będzie trzeba szukać jakiegoś taniego tłumacza.
- Przetłumaczę to na Ukrainie.
- Mamy mniej niż miesiąc.
- Jakoś teraz ma przyjechać ksiądz Rafał, może by mnie zabrał. Nie przeżywałabym tych katuszy na granicy.
- To ja jadę do Buska po akt urodzenia.
- Po co?
- No muszę mieć.
- A nie masz w domu?
- (śmiech)
- Co w tym śmiesznego?
- To jest w Urzędzie Stanu Cywilnego, w miejscowości w której się urodziłem.
- Ale głupol z ciebie, Pawełku, akt urodzenia się ma w domu, tak jak dowód osobisty.
- Ewuniu... To jest w urzędzie. Trzeba po to jechać i zapłacić opłatę skarbową.
- A to se jedź!
- Mogę nie jechać!
- (śmiech) Dobra jedź!
sobota, 5 kwietnia 2008
"tony papierów, tony analiz..."
Nie doszedłem do tego Urzędu Stanu Cywilnego. Coś pomyliły się adresy. Spytałem kręcącego się wokół rynku policjanta. "Wie Pan, tutaj to chyba nie ma?" Po takiej zachęcie wolałem iść do domu i zadzwonić. Przyszedłem, usiadłem w mojej kanciapie, miejscu pracy i nauki, i "wyguglalem" numer tel. do UC.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry.
- Chciałbym zapytać, jakie dokumenty trzeba dostarczyć aby wstąpić w związek małżeński z osobą o obywatelstwie spoza Unii Europejskiej?
- Więc tak... Z polskiej strony wystarczy dowód osobisty, i skrócony odpis aktu urodzenia. Obcokrajowiec musi dostarczyć paszport, przetłumaczony przez tłumacza przysięgłego na język polski akt urodzenia, oraz zaświadczenie, iż może zawrzeć taki związek od tamtego państwa, oraz obcokrajowiec musi złożyć przyrzeczenie o braku przeszkód.
- A jak z terminami u państwa?
- Więc, mogą się państwo pobrać miesiąc po złożeniu tego przyrzeczenia, a u nas w praktyce to będzie jakiś miesiąc później, bo mamy już pozajmowane terminy, ale mogą państwo wziąć ślub w każdym innym urzędzie stanu cywilnego w Polsce.
- Dziękuję, a proszę mi powiedzieć, jak z opłatami?
- 84 złote opłaty skarbowej za sporządzenie aktu małżeństwa, no chyba, że chcą państwo, aby uroczystość odbyła się w dworku, to będzie dodatkowo 250 złoty.
- Dziękuję uprzejmie. To właściwie wszystko o co chciałem spytać. Dziękuję, i do usłyszenia!
- Dziękuję, do widzenia.
SMS:
Ewuniu, dzwon. do UC.
Jeden papier potrzebu
jesz, to pozwolenie, i
akt urodz.
SMS:
Napisalam do Kasi.
Wiec co trzeba. Dost
alam tez rozgrzesze
nie :)
SMS:
Spowiedz przez inern
et? :))) Cos o tym pisal
Kowalczyk :) Ale u swiec
kiej osoby i to jeszcze
kobiety? :) CU!
- Dzień dobry.
- Dzień dobry.
- Chciałbym zapytać, jakie dokumenty trzeba dostarczyć aby wstąpić w związek małżeński z osobą o obywatelstwie spoza Unii Europejskiej?
- Więc tak... Z polskiej strony wystarczy dowód osobisty, i skrócony odpis aktu urodzenia. Obcokrajowiec musi dostarczyć paszport, przetłumaczony przez tłumacza przysięgłego na język polski akt urodzenia, oraz zaświadczenie, iż może zawrzeć taki związek od tamtego państwa, oraz obcokrajowiec musi złożyć przyrzeczenie o braku przeszkód.
- A jak z terminami u państwa?
- Więc, mogą się państwo pobrać miesiąc po złożeniu tego przyrzeczenia, a u nas w praktyce to będzie jakiś miesiąc później, bo mamy już pozajmowane terminy, ale mogą państwo wziąć ślub w każdym innym urzędzie stanu cywilnego w Polsce.
- Dziękuję, a proszę mi powiedzieć, jak z opłatami?
- 84 złote opłaty skarbowej za sporządzenie aktu małżeństwa, no chyba, że chcą państwo, aby uroczystość odbyła się w dworku, to będzie dodatkowo 250 złoty.
- Dziękuję uprzejmie. To właściwie wszystko o co chciałem spytać. Dziękuję, i do usłyszenia!
- Dziękuję, do widzenia.
SMS:
Ewuniu, dzwon. do UC.
Jeden papier potrzebu
jesz, to pozwolenie, i
akt urodz.
SMS:
Napisalam do Kasi.
Wiec co trzeba. Dost
alam tez rozgrzesze
nie :)
SMS:
Spowiedz przez inern
et? :))) Cos o tym pisal
Kowalczyk :) Ale u swiec
kiej osoby i to jeszcze
kobiety? :) CU!
piątek, 4 kwietnia 2008
Urzędniczka
Wyszliśmy z urzędu w dobrych humorach.
- Całkiem, całkiem ta kobieta.
- Aha, myślałam, że będzie gorzej.
- Czemu chciałaś wizę jednorazową?
- Eh, zaćmiło mnie. Wiesz, jak mi o tym mówiła, nie myślałam, że mogę potrzebować wyjechać na Ukrainę.
- Czyli mamy trzy wyjścia: wiza pracownicza, karta Polaka i wiza roczna, albo...
- I do tej trzeciej możliwości najbardziej się teraz przekonuję. Ale wiesz, muszę się jeszcze kogoś poradzić. Hmm, i co, będę się nazywać Gołaś? Ale masz nazwisko...
- Lepsze niż Ty (śmiech)
- Co masz do mojego nazwiska?
- Nie, nic (oboje śmiech). Mówiłem Ci, nazwisko zostawisz sobie takie samo, bo musiałabyś jechać do Iwano - Frankiwska i zmieniać paszport. A tak, to będzie bez komplikacji. No i mówiłem, że nie lubię jak kobiety zmieniają nazwisko, bo później nie ma jak je znaleźć. Była Nowak, a teraz Rybacka, i tak myślisz, kto to jest, a to twoja koleżanka z podstawówki...
- No ale, chciałabym mieć dwuczłonowe.
- Jak będziemy się starali o obywatelstwo, dobrze?
- OK!
- No to robimy tak, idziemy do Tesco, bierzesz Colę, a potem Ty do pracy, tak?
- Dokładnie, a Ty?
- No do urzędu stanu cywilnego, trzeba załatwiać papierki, ale trzeba wiedzieć co!
- Wieczorem zadzwonię do Kasi, wszystko mi powie, ale idź tam... Wiesz, coraz bardziej się cieszę, że będziemy małżeństwem, choćby tak na papierze.
- Ewuniu, buziaczek! Idź sama do sklepu, osiemnastka mi jedzie. Do zobaczenia wieczorem!
- Już tęsknię!
- Całkiem, całkiem ta kobieta.
- Aha, myślałam, że będzie gorzej.
- Czemu chciałaś wizę jednorazową?
- Eh, zaćmiło mnie. Wiesz, jak mi o tym mówiła, nie myślałam, że mogę potrzebować wyjechać na Ukrainę.
- Czyli mamy trzy wyjścia: wiza pracownicza, karta Polaka i wiza roczna, albo...
- I do tej trzeciej możliwości najbardziej się teraz przekonuję. Ale wiesz, muszę się jeszcze kogoś poradzić. Hmm, i co, będę się nazywać Gołaś? Ale masz nazwisko...
- Lepsze niż Ty (śmiech)
- Co masz do mojego nazwiska?
- Nie, nic (oboje śmiech). Mówiłem Ci, nazwisko zostawisz sobie takie samo, bo musiałabyś jechać do Iwano - Frankiwska i zmieniać paszport. A tak, to będzie bez komplikacji. No i mówiłem, że nie lubię jak kobiety zmieniają nazwisko, bo później nie ma jak je znaleźć. Była Nowak, a teraz Rybacka, i tak myślisz, kto to jest, a to twoja koleżanka z podstawówki...
- No ale, chciałabym mieć dwuczłonowe.
- Jak będziemy się starali o obywatelstwo, dobrze?
- OK!
- No to robimy tak, idziemy do Tesco, bierzesz Colę, a potem Ty do pracy, tak?
- Dokładnie, a Ty?
- No do urzędu stanu cywilnego, trzeba załatwiać papierki, ale trzeba wiedzieć co!
- Wieczorem zadzwonię do Kasi, wszystko mi powie, ale idź tam... Wiesz, coraz bardziej się cieszę, że będziemy małżeństwem, choćby tak na papierze.
- Ewuniu, buziaczek! Idź sama do sklepu, osiemnastka mi jedzie. Do zobaczenia wieczorem!
- Już tęsknię!
czwartek, 3 kwietnia 2008
początek dramatu...
Przebierałem widelcem po talerzu wybierając większe pierogi, i chociaż nie smakowały jak te "u babuni", to przecież wilczy apetyt musiałem czymś nakarmić... Gdy z talerza zniknęła mniej więcej połowa, a w oddali pokoju żegnał się ze mną Tomasz Lis (na żywo), weszła Ewa.
- Pawełku, muszę wyjeżdżać.
-?
- Nie dali mi stażu.
- Dlaczego?
- Bo skończyłam studia rok i tydzień temu. Nie podoba mi się to, przecież złożyłam papiery 3 tygodnie przed terminem, kiedy miał minąć rok od obrony.
- No tak, ale oni mają miesiąc na rozpatrzenie wniosku... Ale co, byłaś w urzędzie dla obcokrajowców?
- Byłam
- I co?
- No i kobieta powiedziała, że nie mam podstawy do karty. Musiałabym zdobyć stałą pracę.
- A nie zatrudnią Cię legalnie w wydawnictwie? Przecież mówiłaś, że Leon podpisze z Tobą umowę, jak skończysz staż. Nie mogą tego zrobić teraz?
- Pytałam, ale wiesz Paweł, ile tam trzeba załatwiać papierków? Ponad dwadzieścia różnych zaświadczeń, numerów, itd. Leon powiedział, że oni nie mają na to czasu. Zresztą wiesz... Jego żona przechodziła coś podobnego, tylko że to były trochę inne czasy.
- No dobrze, a Karta Polaka?
- Paweł!
- Przecież można to jakoś rozegrać!
- Nie mam pochodzenia!
- Ewuniu! Ale jesteś Polką!
- Jestem Ukrainką, pokazać ci paszport?!
- Ale mi mówisz, że w sercu czujesz się Polką, że się zakochałaś w tym kraju. Na Ukrainie w Twoim pokoju jest mapa Polski, wozisz ze sobą flagę, płakałaś za papieżem Polakiem, brałaś udział w przygotowaniach uroczystości trzy lata temu! Mieszkasz tutaj już siódmy rok, więc musi to mieć znaczenie. Zadzwonimy do konsula, pogadamy, albo... do Związku Polaków na Ukrainie, oni wydają zaświadczenia, że działałaś na rzecz polskości. Byłaś przecież harcerką, prawda?
- Byłam, dawno, dawno temu.
- ZHP?
- Tak.
- No widzisz, pogadamy, mogę do Lwowa pojechać, jakoś się uda.
- Wiesz jakie są tam kolejki?
- Wiem, możemy pogadać z Twoim proboszczem. Przecież cię zna. Parafie zgłaszają ludzi, którym wyrabia się kartę.
- Nie spełniam tych wymagań. Wyraźnie piszą, że trzeba w ciągu ostatnich lat angażować się w działalność na rzecz organizacji, albo na rzecz języka polskiego. A ja przecież żyję w Polsce. Będę musiała wyjechać!
- Skończ z tym. Nie pozwolę Ci nigdzie wyjechać. Nie wiem jeszcze co, ale coś wymyślimy.
- Czym ja przewiozę swoje rzeczy?
- Przecież nigdzie nie jedziesz!
- Już to widzę, plecaczek, i granica w Medyce. Paweł! Wyobrażasz to sobie? Przecież jak pojadę, nie prędko dadzą mi wizę. Nie mam na to już siły. Przez siedem lat to samo... Papiery na kartę, czekanie, modlenie się, czekanie, przychodziła karta, później znowu! Ja już nie mam osiemnastu lat by ciągle się w to bawić.
- Ewuniu, damy radę. Pobierzemy się.
- No może kiedyś... Jak będziesz mniej uparty, bo ta cecha mnie dobija.
- Eh, też masz takie cechy, a nie przeszkadza mi to...
- No bo Ty jesteś na na maksa zakochany, a ja ciągle mam jakieś wątpliwości... choć teraz... hmm myślę, że chciałabym mieć takiego męża... Więc proszę mi przyjść nie wcześniej niż za pół roku z kwiatami, pierścionkiem i pogadamy.
- A gdybyśmy wzięli cywilny? Tak, by rozwiązać Twoje problemy, by spać spokojnie bez nerwów, by nie pracować nielegalnie, by nie kłamać... Nikt by się nie dowiedział. Przecież chcemy być razem, prawda?
- Prawda, ale ja bym chciała konkordatowy, jeden, prawdziwy, w białej sukni, ale na to za wcześnie.
- No, ale przecież będziesz miała w białej sukni. Jeśli nic między nami się nie zepsuje, to się pobierzemy w kościele. A póki co, będzie to troszkę coś więcej niż moja pomoc.
- Nie
- Ale...
- Nie mów mi już nic więcej, bo się na to zgodzę.
- Powiem Ci tylko jedno. Możesz wybrać życie z ciągłym wymyślaniem co by zrobić, żeby zostać, i żeby nikt nie zauważył, że czegoś ci brakuje, albo możesz zrobić tylko raz coś co nie w 100% będzie zgodne z rzeczywistością. Nawet nie mogę powiedzieć o kłamstwie, bo to nie będzie kłamstwo. Nie mogę powiedzieć o "fikcyjnym ślubie", bo to nie będzie fikcyjny ślub. Tyle...
Wyszedłem, zjadłem do końca pierogi. Po paru minutach poszedłem do jej pokoju.
- Jutro jeszcze idę do urzędu, pójdziesz ze mną, czy znowu masz laborki? - zapytała.
- Pójdę, mimo, że mam.
- Pawełku, muszę wyjeżdżać.
-?
- Nie dali mi stażu.
- Dlaczego?
- Bo skończyłam studia rok i tydzień temu. Nie podoba mi się to, przecież złożyłam papiery 3 tygodnie przed terminem, kiedy miał minąć rok od obrony.
- No tak, ale oni mają miesiąc na rozpatrzenie wniosku... Ale co, byłaś w urzędzie dla obcokrajowców?
- Byłam
- I co?
- No i kobieta powiedziała, że nie mam podstawy do karty. Musiałabym zdobyć stałą pracę.
- A nie zatrudnią Cię legalnie w wydawnictwie? Przecież mówiłaś, że Leon podpisze z Tobą umowę, jak skończysz staż. Nie mogą tego zrobić teraz?
- Pytałam, ale wiesz Paweł, ile tam trzeba załatwiać papierków? Ponad dwadzieścia różnych zaświadczeń, numerów, itd. Leon powiedział, że oni nie mają na to czasu. Zresztą wiesz... Jego żona przechodziła coś podobnego, tylko że to były trochę inne czasy.
- No dobrze, a Karta Polaka?
- Paweł!
- Przecież można to jakoś rozegrać!
- Nie mam pochodzenia!
- Ewuniu! Ale jesteś Polką!
- Jestem Ukrainką, pokazać ci paszport?!
- Ale mi mówisz, że w sercu czujesz się Polką, że się zakochałaś w tym kraju. Na Ukrainie w Twoim pokoju jest mapa Polski, wozisz ze sobą flagę, płakałaś za papieżem Polakiem, brałaś udział w przygotowaniach uroczystości trzy lata temu! Mieszkasz tutaj już siódmy rok, więc musi to mieć znaczenie. Zadzwonimy do konsula, pogadamy, albo... do Związku Polaków na Ukrainie, oni wydają zaświadczenia, że działałaś na rzecz polskości. Byłaś przecież harcerką, prawda?
- Byłam, dawno, dawno temu.
- ZHP?
- Tak.
- No widzisz, pogadamy, mogę do Lwowa pojechać, jakoś się uda.
- Wiesz jakie są tam kolejki?
- Wiem, możemy pogadać z Twoim proboszczem. Przecież cię zna. Parafie zgłaszają ludzi, którym wyrabia się kartę.
- Nie spełniam tych wymagań. Wyraźnie piszą, że trzeba w ciągu ostatnich lat angażować się w działalność na rzecz organizacji, albo na rzecz języka polskiego. A ja przecież żyję w Polsce. Będę musiała wyjechać!
- Skończ z tym. Nie pozwolę Ci nigdzie wyjechać. Nie wiem jeszcze co, ale coś wymyślimy.
- Czym ja przewiozę swoje rzeczy?
- Przecież nigdzie nie jedziesz!
- Już to widzę, plecaczek, i granica w Medyce. Paweł! Wyobrażasz to sobie? Przecież jak pojadę, nie prędko dadzą mi wizę. Nie mam na to już siły. Przez siedem lat to samo... Papiery na kartę, czekanie, modlenie się, czekanie, przychodziła karta, później znowu! Ja już nie mam osiemnastu lat by ciągle się w to bawić.
- Ewuniu, damy radę. Pobierzemy się.
- No może kiedyś... Jak będziesz mniej uparty, bo ta cecha mnie dobija.
- Eh, też masz takie cechy, a nie przeszkadza mi to...
- No bo Ty jesteś na na maksa zakochany, a ja ciągle mam jakieś wątpliwości... choć teraz... hmm myślę, że chciałabym mieć takiego męża... Więc proszę mi przyjść nie wcześniej niż za pół roku z kwiatami, pierścionkiem i pogadamy.
- A gdybyśmy wzięli cywilny? Tak, by rozwiązać Twoje problemy, by spać spokojnie bez nerwów, by nie pracować nielegalnie, by nie kłamać... Nikt by się nie dowiedział. Przecież chcemy być razem, prawda?
- Prawda, ale ja bym chciała konkordatowy, jeden, prawdziwy, w białej sukni, ale na to za wcześnie.
- No, ale przecież będziesz miała w białej sukni. Jeśli nic między nami się nie zepsuje, to się pobierzemy w kościele. A póki co, będzie to troszkę coś więcej niż moja pomoc.
- Nie
- Ale...
- Nie mów mi już nic więcej, bo się na to zgodzę.
- Powiem Ci tylko jedno. Możesz wybrać życie z ciągłym wymyślaniem co by zrobić, żeby zostać, i żeby nikt nie zauważył, że czegoś ci brakuje, albo możesz zrobić tylko raz coś co nie w 100% będzie zgodne z rzeczywistością. Nawet nie mogę powiedzieć o kłamstwie, bo to nie będzie kłamstwo. Nie mogę powiedzieć o "fikcyjnym ślubie", bo to nie będzie fikcyjny ślub. Tyle...
Wyszedłem, zjadłem do końca pierogi. Po paru minutach poszedłem do jej pokoju.
- Jutro jeszcze idę do urzędu, pójdziesz ze mną, czy znowu masz laborki? - zapytała.
- Pójdę, mimo, że mam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)